czwartek, 31 stycznia 2013

Białowieża - ślady dynastii Romanowów

Białowieża - żubry, puszcza, lista UNESCO, polowania, krystaliczne powietrze, granica z Białorusią. 
Takie skojarzenia przychodziły mi przez lata, gdy myślałam o tym miejscu.
Jadąc do Białowieży wiedziałam co nieco, że kiedyś był tam carski zameczek. Kiedyś. Nigdy nie spotkałam żadnego zdjęcia, wzmianki o tym, czym była siedziba ostatniej rodziny carskiej. Tak jakoś nie po drodze mi było z tymi wiadomościami.
Gdy w sierpniu ubiegłego roku spędziłam kilka dni w Białowieży odkryłam nie tylko piękno tego miejsca, ale także jego niesamowitą historię,  a wspomniany "zameczek" Romanowów okazał się imponującym pałacem, po którym niestety pozostało już tylko wspomnienie...

Pod koniec XIX wieku Puszcza należała do prywatnych dóbr carskiej rodziny. Postanowiono wybudować tu myśliwską rezydencję mogącą pomieścić cara z niemałą rodziną i dworem.
Zwiedzając muzeum zakupiłam okolicznościowe pocztówki, a w zasadzie piękne karty-zdjęcia poświadczające  że rezydencja była godna władcy wielkiego imperium.


Dziś na miejscu dawnej rezydencji stoi nowoczesny budynek z wieżą widokową i tarasem. Znajduje się tu Muzeum i Dyrekcja Białowieskiego Parku Narodowego.  Carski pałac zdmuchnął powiew historii. Budowla spalona w 1944, mogła być jeszcze odratowana, ale... stało się inaczej. Pozostałości,  których nie strawił ogień rozebrano w 1961 roku.


Dziś historię tego miejsca bardzo się pielęgnuje. Poza pamięcią o monarszych polowaniach w Białowieży,  na które przyjeżdżali polscy królowie, przechowywana jest także pamięć o ostatniej rodzinie carskiej. 
W pobliskiej Hajnówce działa Park Miniatur Zabytków Podlasia, gdzie można obejrzeć odtworzony ze szczegółami pałac Romanowów.

Park pałacowy można dziś obejrzeć, pospacerować po dawnych, historycznych ścieżkach. Zachwycać się starymi, pięknymi drzewami. Okazy niektórych dębów są naprawdę zniewalająco piękne. Na polanie przed Muzeum znajduje się ogromny kamień, na którym wyryto  wiele mówiące słowa:


"Prastara Puszczo trwaj wiecznie w swej potędze i pięknie i ucz nas jak kochać ojczystą przyrodę."
/ Uczestnicy konferencji "600 lat ochrony Puszczy Białowieskiej"/




Przemierzając park pałacowy trafiamy na  nieliczne ocalałe z pożogi wojennej budynki. Jest to m.in.  prześliczny dworek gubernatora w stylu rosyjsko -szwajcarskim.  Niegdyś była tu kolekcja pamiątek związana z carskimi polowaniami. Dziś służy Ośrodkowi Edukacji Przyrodniczej.




Białowieża to miejsce, w którym można zakochać się bez pamięci. Pełne wciąż autentycznych klimatów, nieskomercjalizowane, wypełnione ciszą...


























Równolegle z carskim pałacem budowano cerkiew stojącą u wejścia do parku.  Trwał akurat remont ogrodzenia, ale w niczym nie ujmował urodzie tej budowli. Cerkiew jest bardzo malownicza, ale prawdziwy skarb znajduje się w środku. To porcelanowy ikonostas z motywami roślinnymi, jedyny tego typu w Polsce.




To nie koniec carskich śladów w Białowieży. Warto wybrać się jeszcze do eleganckiej Restauracji Carskiej założonej na stacji Białowieża Towarowa. To miejsce, które przenosi w czasy dawne...
Obecny właściciel odremontował budynek dworca i założył tu klimatyczną restaurację. Jest samowar, zabytkowe meble, kwiaty w wazonach, portrety carskiej rodziny. Jest miła obsługa,  dobra kuchnia i to miejsce niezwykłe, niecodzienne, unikalne, jakby przeniesione w czasie prosto z XIX stulecia.



Chciałabym jeszcze tu kiedyś wrócić...

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Seria "A to Polska właśnie"

Dziś chciałam napisać o znanej, pięknej serii "A to Polska właśnie" Wydawnictwa Dolnośląskiego. Seria ta nagrodzona została w 2002 roku Godłem "Teraz Polska". 



Na zdjęciu zaledwie 6 książeczek z tej serii, ale część wypożyczyłam i do dziś nie doczekałam się ich powrotu. 
Książki te swego czasu przypadły mi bardzo do gustu, z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych tytułów. Dobór tematyki, wspaniałe ilustracje (często publikowane po raz pierwszy), bibliografia czynią z niej jedną z najciekawszych serii książkowych ostatnich lat.
Książki do poczytania i obejrzenia, do refleksji i zadumy nad minionym. Książki o nas i dla nas, bo prezentują nasze polskie sprawy wielkie i małe. Stąd zapewne tytuł serii zainspirowany  "Weselem" S.Wyspiańskiego.
Bardzo ciekawe są także z tej serii: "Mickiewicz" Jacka  Łukasiewicza, "Miłosz" Andrzeja Zawady, "Kraków" Michała Rożka czy "Przy polskim stole" Krystyny Bockenheim.
Wszystkie godne polecenia...
Nie wiem, czy kontynuacja serii jeszcze jest w planach wydawcy, bo coraz rzadziej widuję je w księgarniach. 

piątek, 25 stycznia 2013

Piosenka o porcelanie

Nie jestem kolekcjonerem porcelany, ale ją lubię lub mówiąc inaczej, mam do niej słabość. Smak kawy czy herbaty pitej w porcelanowej filiżance jest dla mnie zupełnie inny od tego samego napoju podanego np. w szkle. Pomijam bon ton, piszę tylko i wyłącznie o moich upodobaniach. 
Porcelana kojarzy mi się z dobrymi chwilami. Czasem przeznaczonym tylko dla siebie, poranną (niestety rano pitą w pośpiechu przed pracą), a potem popołudniową kawą.

Filiżanka kawy i dobra książka. Wizyta w kawiarni. Spotkanie z przyjaciółką. Wreszcie piękno i estetyka przedmiotów, które nas otaczają.

Zawsze zauważę, gdy bohaterowie literaccy, a w zasadzie autor, który powołał ich do życia,  o porcelanie nie zapomina. To są te szczegóły w książce, których ja nie pominę, a nawet zapamiętam, dla innych być może są bez znaczenia…



Kilka takich wynotowałam sobie z ostatnich moich lektur.
W poznańskim mieszkaniu Żaków przed wizytą rodziców Tolka, z których mama jest damą w kostiumie Chanel, a ojciec ma wygląd angielskiego dżentelmena: „Ciocia Wiesia gorączkowo doprowadzała do porządku porcelanę Nowakowskich.” Chwilę potem:
Śliczna porcelana –zachwyciła się wytworna matka Tola, ujmując w dwa palce kruchą filiżankę z kawą – Właśnie takie drobiazgi, pamiątki rodzinne przechodzące z pokolenia na pokolenie, budują atmosferę domu.  Nikt nie zaprzeczył. Bo czyż nie maiła racji?”
[ M. Musierowicz” Szósta klepka”]



Wiersz o porcelanie? Oczywiście, że jest, i to pewnie nie jeden. Ale ten Czesława Miłosza, gdzie porcelana jest tylko pretekstem do snucia innych rozważań, pamiętam najbardziej. Może dlatego, że w tamtym roku odkryłam Miłosza ponownie. Nie tego szkolnego, w sumie trudnego do zinterpretowania,  ale człowieka prawdziwego, który żył, tworzył, pisał... Czasem odwiedzenie miejsc związanych z pisarzem wyzwala jakiś magiczny z nim związek. Tak stało się po mojej wizycie w Krasnogrudzie, w dworku "Miłoszówka", potem był odnalezienie domu pisarza w Krakowie, potem jeszcze najnowsza biografia A.Franaszka i wiersze, wiersze... Także i ten o porcelanie.

" Różowe moje spodeczki,                           
Kwieciste filiżanki...  (...)
Słychać gdzie ziemia stęka
Maleńkich spodeczków trzaski.
Sny majstrów drogocenne,
Pióra zamarzłych łabędzi
Idą w ruczaje podziemne

I żadnej o nich pamięci.
Więc ledwo zerwę się z rana
Mijam to zadumany.
Niczego mi proszę pana

Tak nie żal jak porcelany"
 [Czesław Miłosz: Piosenka o porcelanie]

O tym, że porcelanę wynaleźli Chińczycy wiadomo... O tym, że w Europie jej początków należy szukać w  Saksonii też chyba wiadomo. W powieści historycznej Kraszewskiego "Hrabina Cosel" elektor saski i król Polski August II wraz ze swą kochanką odwiedza niejakiego Bottigera-alchemika, który miał wynaleźć złoto. Wynalazł... porcelanę!
"... król posunął się kroków kilka ku stołowi  oko jego zatrzymało się z uwagą na przedmiocie, który wśród papierów się znajdował. Było to kilka jaspisowej barwy filiżaneczek, które wielkiemu znawcy i miłośnikowi porcelany (...) wydały się wschodnim  wyrobem (...)
- Ale to najśliczniejsza w świecie porcelana! - zawołał król zachwycony - (...) Nim zrobisz złoto, na Boga rób mi porcelanę!"
[ J.I.Kraszewski: Hrabina Cosel] 



                         "Najtrudniejszą rzeczą rewolucji jest czuwać nad porcelaną"
                                                            /Georges Clemenseau/

wtorek, 22 stycznia 2013

Na ławeczce...

Od jakiegoś czasu można obserwować w naszym kraju modę na ławeczki ze znanymi, sławnymi, zasłużonymi... Ławeczki rosną jak grzyby po deszczu. Ale nie w lesie lecz w miastach, na deptakach, parkach, w rynku, w miejscach reprezentacyjnych. Są wizytówką miasta, upamiętniają jego znakomitości, osoby tam urodzone, tworzące, pracujące, mieszkające...
Czy się to podoba komuś czy nie -  krajobraz Polski usiany jest ławeczkami...
Kilka z nich uwieczniłam swym aparatem podczas różnych podróży, dalszych i bliższych.



Jeden z moich ulubionych pisarzy - Bolesław Prus odpoczywa sobie w Nałęczowie, w pięknym parku.





Często tu przyjeżdżał, mieszkał w pałacu Małachowskich, pisał, odpoczywał. Dziś można przysiąść się do pana Prusa i zadać mu jakieś pytanie.
Czy odpowie?
Wątpię, ale spróbować można zawsze.







Będąc w kręgu ławeczek literackich jeszcze jedno miejsce. Suwałki. Przed domem, gdzie znajduje się jej Muzeum, stoi ławeczka-pomniczek Marii Konopnickiej. Muzeum mnie oczarowało. Wydawało mi się (zanim tam weszłam), że będzie to  prowincjonalna wystawa kilku wyblakłych ze starości książek, a tymczasem... Wystawa, pełna ciekawostek, zaaranżowana w interesujący sposób przez ludzi, którzy widać, że włożyli w to nie tylko wiedzę o pisarce, ale i swoje serce pełne pasji dla tego, co robią.

Ławeczka poświęcona Wojtkowi Belonowi stoi  W Busku-Zdroju. Zielone miasto ze słońcem  w herbie, znane uzdrowisko, kojarzy się też z muzyką. Organizuje się tu wiele koncertów. Belon - poeta, pieśniarz, kompozytor zwany jest także czasem "bardem Ponidzia."



Pozostając w klimatach muzycznych - Kraków, Rynek Główny, pomniczek Piotra Skrzyneckiego. Nie jest to typowa ławeczka, bo w zasadzie krzesełko i stolik, ale do Pana Piotra można się przysiąść, bo zawsze przy stoliku są dostawione krzesła z baru Vis a Vis.





Na koniec... ławeczka z pszczyńską księżną Daisy, która już od dawna jest wizytówką miasta. Oczywiście księżna, bo ławeczka dopiero zdobywa swą sławę. 
Ustawiona została na rynku i to tak szczęśliwie, że gdy usiądziemy obok księżnej za nami rozciąga się panorama bramy wjazdowej (Bramy Wybrańców) i samego pałacu.  
Szczegół jedynie we wszystkim jest taki, że Daisy nie przepadała za Pszczyną, ale właśnie to miasto ją pokochało...



sobota, 19 stycznia 2013

O damach i ekscelencjach...

Zamówiłam kilka dni temu książkę znaną mi z wcześniejszego wydania (PIW, 1959 r.), ale zawsze dotąd czytaną jako wypożyczoną z biblioteki. Wreszcie mam swój egzemplarz!  Wydana w 2013 r. przez Wydawnictwo LTW książka Aleksandra Piskora  "Siedem ekscelencji i jedna dama" umiliła mi mijającą właśnie sobotę ( i troszkę piątku).
Napisana lekkim stylem, trochę gawędziarskim, miejscami nawet błyskotliwie. Nie jest ta opowieść wolna od ploteczek, skandalików, dygresji autora nieco trącących myszką w kwestiach obyczajowych, ale należy pamiętać,  że pierwsze wydanie tej książki miało miejsce tuż przed wojną, w roku 1939!  Czytelniczki (panom pewnie nie będzie to przeszkadzać) powinny przymknąć nieco oko na pewne "ogólnożyciowe" przemyślenia autora (Aleksander Piskor, 1910-1972) wyrażone np.  w zdaniu:"...czy można kochać kobietę po czterdziestce?"  :))))
Słowa płyną sobie tu wartko, miękko, niczym opowieść o dawnych czasach, którą gawędziarz raczy zgromadzonych słuchaczy przy kominku.... Ma to swój urok. 



Nota Wydawcy:
"Siedem ekscelencji i jedna dama to zbiór barwnych opowieści o słynnych postaciach wieku XVIII i XIX. Ich głównymi bohaterami są: Katarzyna Starzeńska, Wacław Rzewuski, Wacław Zaleski, Juliusz Dzieduszycki, Juliusz Kossak, Leopold Starzeński, Włodzimierz Dzieduszycki, Jan Aleksander Fredro i Wojciech Dzieduszycki. 
Książka ukazuje świat szlachetnie urodzonych dam, wielkich polityków, artystów, koniarzy i myśliwych dawnej Galicji – świat, który należy już do historii. Rozpadły się wielkie fortuny, poumierali ci, którzy je gromadzili i trwonili, minęła uroda ich żon i kochanek, padły rasowe ogiery sprowadzane z Arabii, charty i ogary, ale czar tamtej epoki nie zniknął – pozostaje na obrazach ówczesnych malarzy i na kartach tej książki. "



Najbardziej spodobała mi się opowieść pierwsza, o damie, Katarzynie Starzeńskiej - kobiecie niezwykle pięknej, o bujnym i barwnym życiorysie. Za młodu oblegana przez adoratorów, mężów, artystów, zmarła w samotności i prawie zapomnieniu.

Są w tej książce fragmenty naprawdę znakomite, np. fascynacja autora portretem Katarzyny Starzeńskiej, który wisi do dziś na ścianach lwowskiego muzeum. To znany portret francuskiego mistrza F.Gerarda, tego samego, który malował także Marię Walewską.
Książka  posiada czarno-białe ilustracje w tekście i bardzo ładną okładkę.
Grzbiet i rogi okładki są ciemniejsze, stylizowane na skórzane, z celowo zaznaczonymi przetarciami. Ta stylizacja na książkę "retro" jest bardzo udana.
Ja osobiście żałuję jedynie, że Aleksander Piskor nie podał w swej pracy bibliografii. Byłaby ona dopełnieniem tej ciekawej książki, opracowanej na podstawie wydania pierwszego z 1939 roku.

Przeczytałam ponownie z przyjemnością.

środa, 16 stycznia 2013

Dlaczego lubię pamiętniki? Część Druga

Mój artykuł o pamiętnikach podzieliłam na dwie części, bo ilość tych, o których chciałabym tu napisać, jak się okazało w czasie powstawania tego tekstu, zwiększała się wraz z otwarciem kolejnej bibliotecznej szafeczki.
Selekcja jednak musi być. Dziś ciąg dalszy, poniekąd podyktowany aktualną "listą obecności" na moich półkach.
Magdalena Samozwaniec "Maria i Magdalena" - książka tak znana, że chyba nie ma jej co tutaj dogłębnie przedstawiać. Miała wiele wydań (czy można się temu dziwić?). Ja mam takie sprzed pół wieku z Wydawnictwa Literackiego, w nieco podniszczonej obwolucie. Absolutnie nie dlatego, że książki niszczę, nie, nie. Tłok panujący u mnie na półkach, to wzajemne się przepychanie książek, książeczek i ich walka o dobre miejsce, powodują samozniszczenia:))


A wracając do sióstr, Kossakówki i atmosfery artystycznej ich domu to taką książkę po prostu trzeba przeczytać i to nie jeden raz.



"Dzieje moje własne" Wirydianny Fiszerowej wydane w 
1998 przez, znikający z wydawniczej rzeczywistości w tym roku, Świat Książki.
Postać autorki nie jest znów aż tak bardzo znana, więc kiedy książka przed laty się ukazała, w tłumaczeniu prezydenta Edwarda Raczyńskiego, sięgnęłam po nią z ciekawością.
Pani Wirydianna opisuje wiek XVIII i XIX - rozbiory kraju, Legiony Polskie, księcia Józefa, kampanię napoleońską (jej drugi mąż to generał Stanisław Fiszer), ale też bale, życie towarzyskie, spotkania, podróże. Za pióro chwyciła w wieku 62 lat, zgodnie z panującą modą pisała po francusku. Przez długie lata jej pamiętnik był nikomu nieznany, nawet wśród badaczy i historyków. Odpis jej wspomnień  znalazł się w zbiorach Edwarda Raczyńskiego, który sam będąc już w podeszłym wieku, mając kłopoty ze wzrokiem, podjął się tłumaczenia.




O tej książce muszę tu napisać.  Andrew Tarnowski "Ostatni mazur". To nie jest w zasadzie pamiętnik.  Trudno tu jednoznacznie umiejscowić ją gatunkowo. Opowieść rodzinna, saga, kronika mająca jednak postać wspomnieniową. Z ciekawości zajrzałam do katalogu naszej Biblioteki Narodowej, by zobaczyć, jak Oni sobie z tym poradzili. A jednak... pamiętnik.
Wciągająca, niesamowita historia jednego z najstarszych polskich rodów - Tarnowskich. Autor skupia się przede wszystkim na historii XX wieku. Utracie majątków, losach wojennych, emigracji i swoim powrocie do kraju przodków.
Książkę zakupiłam podczas spędzania wakacyjnych dni w Krynicy jako lekturę na letnie wieczory. Mój zamiar spalił na panewce. Zaczęłam i nie mogłam się oderwać. Niczym ważnym wydały mi się wówczas uroki Góry Parkowej, spacer nad brzegiem potoku, wizyta w pijalni, wyjście na lody... Przede mną była ta pasjonująca książka i ... musiałam ją skończyć. Historia książki nie kończy się na jej wydaniu. Ponieważ... autorowi,  wychowanemu w Anglii rodzina "nie podarowała" upublicznionych tajemnic rodzinnych. Wykluczono go ze Związku Rodziny Tarnowskich. Kto nie czytał - polecam!



"Pamiętniki" Kazimierza Chłędowskiego to bardzo ciekawy materiał dotyczący XIX stulecia. Zarzucono autorowi stronniczość, złośliwość, pisanie o skandalach, ale... jakie to świetne pióro! Chłędowski jest ostry jak brzytwa,  oryginalny, czasem dowcipny i niesamowicie spostrzegawczy. Pisał o polskich wadach i grzeszkach, nic dziwnego, że miał wielu antagonistów.
Z przyjemnością co jakiś czas zaglądam do jego pamiętników  szukając wskazówek, gdy gromadzę materiały.







Wydawnictwo ARCANA wydało 10 lat temu wspomnienia księżnej Daisy von Pless pt. "Taniec na wulkanie" z dołączonym esejem "Dama z perłami" Bogny Wernichowskiej.
Czekałam na te pamiętniki od dawna, znałam postać księżnej,  często bywałam (i bywam nadal) w Pszczynie. Artykuły o niej, wzmianki pojawiały się często, bo jest postacią ogólnie znaną. Od czasu wydania jej pamiętników okazało się także kilka jej biografii.
Pamiętniki księżnej nie są wielkim osiągnięciem literackim, raczej dokumentem epoki. Z jednej strony Daisy nie ma oporów, by opisać negatywnie swego męża, obyczaje niemieckie, sztywną dworską atmosferę, ale z drugiej strony wybiela też i siebie... Jako autorka pamiętnika miała zresztą do tego całkowite prawo.
Książkę wzbogaca bardzo duża ilość zdjęć, co jest na pewno jej atutem.


Na koniec "Wspomnienia wojenne" Karoliny Lanckorońskiej. Ten egzemplarz pochodzi akurat z biblioteki, ostatnio wypożyczyłam, by przypomnieć sobie wspomnienia tej niezwykłej kobiety.


Urodzona jeszcze w XIX wieku, zmarła w XXI, żyła długie 104 lata. Było to życie bogate w doświadczenia, często tragedie i dramaty, ale i ludzkie szczęście. Pamiętnik jest, jak sama autorka pisze, "tylko sprawozdaniem z tego, czego byłam świadkiem w czasie II wojny światowej" (s.15).
Przeżyła niejedno...
Po wojnie pozostała na emigracji, we Włoszech służąc nauce i kulturze. W latach 90. XX wieku przekazała rodzinne dzieła sztuki o ogromnej wartości polskim instytucjom muzealnym. Przede wszystkim zamkom królewskim w Warszawie i Krakowie.
Na okładce wykorzystano zdjęcie autorki siedzącej na kamiennej balustradzie tarasu w rodowym pałacu w Rozdole. Rok 1938. Pałac stał na wzgórzu, pośród prastarych drzew, za sadem widać było równinę Dniestru...
Pałac ocalał, dziś znajduje się na Ukrainie. W jakim stanie? Jak większość polskich  zabytków na Kresach - smutnym...


sobota, 12 stycznia 2013

Paryski pamiętnik

Wszystko zaczęło się od przypadkowego "buszowania" w Internecie. Jak trafiłam na stronę Księgarni Akademickiej w Krakowie? Nawet nie wiem. Ale gdy już wyświetliła się strona, ze zdumieniem spojrzałam na reklamę "Księgarnia prezentuje...". Moim oczom ukazała się okładka ze znanym portretem XVIII-wiecznej pięknej damy...





Książka, o której chcę napisać to:
"Pamiętniki pensjonarki. Zapiski z czasów edukacji w Paryżu (1771-1779)". 
Autorką tego pamiętnika jest Helena Massalska, późniejsza księżna de Ligne, a następnie hrabina Potocka.
Polska arystokratka, bywalczyni dworów XVIII-wiecznej Europy. Synowa księcia de Ligne- znanego erudyty i światowca. Dama dworu króla Stasia występująca dla zabawy w teatrze królewskim. Kobieta umiejąca walczyć o własne, osobiste szczęście, często egoistycznie i bezpardonowo. Skandalistka - za taką wielu ją uważało. Modelka najlepszych malarzy swej epoki. W polskich muzeach zachowało się wiele jej wizerunków- niektóre poświadczają jej urodę i urok, inne wpisują się w pewną sentymentalną manierę końca XVIII stulecia .

Wydawca pisze o książce: 

"Tak niezwykłych świadectw epoki powstało bardzo niewiele. Pochodzące z drugiej połowy XVIII w. pamiętniki Apolonii Heleny Massalskiej są pierwszymi znanymi zapiskami z pobytu na pensji dla dziewcząt. Stanowią interesującą lekturę nie tylko dla badaczy okresu nowożytnego, ale dla wszystkich, których ciekawi życie codzienne kobiet w tamtych czasach.
Apolonia Helena Massalska (1763-1815) była najmłodszym dzieckiem Antoniny z Radziwiłłów i Józefa Adriana Massalskiego, podskarbiego nadwornego litewskiego. Rodzice bardzo wcześnie ją osierocili. Opiekę nad małoletnią przejął brat ojca dziewczynki - Ignacy Massalski, biskup wileński i działacz polityczny. To za jego sprawą znalazła się w Paryżu. Biskup, wmieszany w sprawę konfederacji barskiej, był zmuszony u jej schyłku uchodzić z Rzeczypospolitej. Opuszczając pospiesznie kraj, zabrał ze sobą Apolonię Helenę. Jesienią 1771 r. umieścił ją w klasztornym pensjonacie Abbaye-aux-Bois. Massalska pozostała w nim przez osiem lat, do czasu zamążpójścia w 1779 r.
Przebywając w przyklasztornej szkole w Paryżu, Apolonia Helena prowadziła zapiski. Kreślone bez literackiej pretensji, dostarczają wielu informacji na temat przebiegu edukacji młodych arystokratek, ich czasu wolnego, zabaw i rozrywek. Rzucają też wiele światła na interpersonalne stosunki panujące w klasztorze. Młoda Polka dowiodła w nich daru obserwacji. Pod jej piórem, na tle dziecinnych problemów i nierzadko naiwnych spostrzeżeń, znakomicie zostały odmalowane konterfekty zarówno pensjonarek, członków ich rodzin, jak i wielu zakonnic."



Byłam bardzo ciekawa tego wydania, ponieważ kilkanaście lat temu pisałam biografię Heleny Massalskiej, która niestety nie ukazała się drukiem, choć było bardzo blisko, by tak się stało...
Moje zapiski, fiszki, teczki z materiałami trafiły do szuflady, a ja podążałam w tym czasie tropem innych biografii, innych historii i po drodze wydałam kilka książek. Ale... postać Heleny z Massalskich zawsze była gdzieś blisko mnie. Poświęciłam jej w końcu niegdyś sporo czasu, przerzucając dziesiątki książek, artykuły prasowe z XIX wieku, poszukując śladów w archiwach, korespondując z wieloma osobami, które okazały mi pomoc w gromadzeniu informacji o jej wizerunkach.
Postać Heleny z Massalskich de Ligne Potockiej, kobiety o niezwykłym życiorysie - wielkiej, europejskiej damy przełomu XVIII i XIX wieku, pojawiła się epizodycznie w mojej książce "Tajemnice księżnej Doroty Czartoryskiej".
Pamiętniki, o których tu piszę, wstępem i opracowaniem poprzedziła Małgorzata Ewa Kowalczyk, przełożyła z francuskiego Anna Pikor-Połtorak. Wstęp, który pokrótce prezentuje życiorys Heleny opatrzony jest przypisami i wskazówkami bibliograficznymi. Książka posiada także wkładkę z  ilustracjami - zdjęcia współczesne i archiwalne Paryża, rękopisy pamiętnika i wreszcie portrety samej bohaterki.
Słowo jeszcze o okładce. Zaskoczył mnie fakt umieszczenia tam znanego portretu pięknej młodej dziewczyny, który czy aby na pewno przedstawia Helenę Massalską?
Jest to prawdopodobnie portret Zofii Potockiej, zwanej Greczynką. Na temat autorstwa tego portretu, kobiety którą przedstawia napisano już bardzo wiele. Do dziś bywa przedmiotem spornych interpretacji. Jedni uważają, że to wizerunek Zofii Potockiej, inni że to Helena z Massalskich Potocka. Ponoć całe zamieszanie zaczęło się w momencie, gdy XIX-wieczna autorka biografii Heleny Adela Łucja Herpin, pisząca pod pseudonimem Lucien Perey, wydała książkę umieszczając tam ten właśnie portret. Jego replik, kopii, powtórzeń  jest bardzo wiele, a prezentowana tu okładka książki przedstawia portret z Muzeum w Szczecinie, namalowany przez F. Tischbeina. Oryginał, pierwowzór, a może inna wersja (?) portretu  znajdująca się w Berlinie uchodzi za dzieło Salvatore Tonciego. Te spory zostawiam jednak historykom  sztuki...

Jednym słowem... nie sądziłam, że panna Massalska jeszcze wejdzie w moje życie, a może pisząc mniej patetycznie, w mój krąg czytelniczy. Niemniej bardzo się cieszę, że Księgarnia Akademicka wydała książkę, pamiętniki przechowuje Archiwum w Krakowie (do niedawna uznawane były za zaginione), a pani Kowalczyk podjęła się dzieła ich opublikowania.
Zainteresowanym XVIII wiekiem, dziejami arystokracji, a także opisami życia w klasztornej pensji dla dziewcząt - polecam.

wtorek, 8 stycznia 2013

Zimowe przechadzki

Posypało, oprószyło, zabieliło. Mimo iż trzeba odśnieżać chodniki i samochody, zima ma swoje uroki. Bywa piękna. Dziś wracając z pracy podziwiałam choinki udekorowane śniegiem. Tworzyły niesamowity krajobraz, niczym z bajek.
A potem, po południu przy filiżance ulubionej kawy zrobiłam wędrówkę po moim fotograficznym archiwum wydobywając różne przedstawienia zimy. Z kilku ostatnich lat...


Zwiedzając Kotlinę Kłodzką...


W czasie wolnym śnieg odbiera się jak bonus od przyrody. W czasie urlopu ma się na wszystko czas, nawet na nieśpieszne pokonywanie górskich, nieodśnieżonych dróg...









Kotek wyglądający przez okno
jest
"obywatelem" czeskim. Sfotografowany podczas postoju 
na światłach 
"gdzieś" po czeskiej stronie gór.












Zimowe widoki... Na wzgórzu zamkowym w Będzinie i na Jaworzynie Krynickiej.


U naszych południowych sąsiadów, w urokliwym, wyglądającym jak prawdziwa bajka Bardejowie.  Stare Maisto zostało kilkanaście lat temu wpisane na listę UNESCO. Ryneczek zasypany śniegiem, kolorowe kamieniczki, a na środku rynku choinka wygrywająca walczyki. To wszystko tworzyło nieopisany nastrój. To był naprawdę piękny dzień.


































Niedaleko Bardejowa znajdują się Bardejowske Kupele (używam spolszczonej nazwy) - uzdrowisko, w którym leczyli, bawili się, a przede wszystkim BYWALI znani i wielcy tego świata. Poza całą rzeszą tych mniej znanych. Jedną z najsłynniejszych kuracjuszek była cesarzowa austriacka Sissi, której pomnik można oglądać w parku.


Każda przechadzka ma swój koniec, nawet najmilsza. Zima jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa, nie jesteśmy nawet na jej półmetku, więc i czas przechadzek nie jest jeszcze zakończony.

niedziela, 6 stycznia 2013

Dlaczego lubię pamiętniki? Część Pierwsza

Pamiętniki, wspomnienia to jedne z moich ulubionych książek. Subiektywne zapiski ludzi, być może nieraz wykreowane, pomijające milczeniem sprawy niewygodne. Przekazują jednak obraz świata, obyczajów, portrety ludzi, opinie o nich. Mają moc przywracania minionych czasów. Są nieocenioną skarbnicą wiedzy o czasach dawnych. Niektóre to nie tylko wspomnienia pisane na użytek rodziny, ale świetnie skomponowane książki ujawniające niejednokrotnie talent literacki ich autorów.
Dla biografa pamiętnik to rzecz bezcenna. Przejrzałam, przekartkowałam, przeczytałam od  deski do deski dziesiątki pamiętników. Mam wśród tego całego zbioru takie, do których często powracam. Pomagają mi w pracy nad kolejna książką, a nieraz po prostu otwieram je na jakiejś przypadkowej stronie i … czytam.


Wydawnictwo Literackie kilka lat temu wydało wspomnienia Matyldy z Windisch-Graetzów Sapieżyny „My i nasze Siedliska”. Kim była? Austriaczką, która stała się dzięki małżeństwu z księciem Sapiehą Polką świetnie władającą językiem. Patriotką, kobietą która przeżyła wszystkie zmiany społeczno-polityczne I połowy XX wieku. Na prawie 800 stronach przewija się ta prawdziwa saga rodzinna, którą czyta się znakomicie! Pojawia się tu poza arystokracją austriacką, także plejada wielkich polskich nazwisk – Sanguszkowie, Potoccy, Lubomirscy…

Można powiedzieć, że rodzinnym pamiętnikiem, a przynajmniej książką z pogranicza pamiętnika, kroniki i biografii rodziny jest książka  Edwarda Raczyńskiego „Rogalin i jego mieszkańcy”. Ciekawa saga rodu Raczyńskich, sprawnie napisana przez ostatniego z rodu, Prezydenta RP na uchodźstwie, który umierając w wieku 102 lat zapisał rodowy Rogalin narodowi.




Maria Małgorzata z Radziwiłłów Potocka to autorka niedawno wydanej przez wydawnictwo LTW książki „Z moich wspomnień”.  Życie rodzinne, bale, kotyliony, podróże, troska o suknie, trzewiki, ale i przejmujący obraz ostatnich dni wielkich kresowych siedzib, które zmiotła rewolucja bolszewicka. 
W tej samej serii ukazały się wspomnienia synowej Marii Potockiej - Anny z Reyów Konstantowej Potockiej „Przez góry, doliny…”. Dzieciństwo i młodość w arystokratycznej siedzibie, opuszczenie pałacu, wojna, nowy porządek społeczno-polityczny, emigracja, długie lata spędzone w RPA, potem osiedlenie się w Dolinie Loary w słynnym polskim zamku Montrésor . Czy takie życiorysy  istnieją naprawdę? Istnieją, czego ta książka jest dowodem.



Obydwie książki pokażę jeszcze na jednej fotografii, po zdjęciu obwoluty, bo prezentują wówczas inną okładkę. Maria Małgorzata jest ukazana na obrazie Axentowicza w różowej sukni wraz z synem Kociem, przyszłym mężem Anny Rey.



Przeszło 10 lat minęło od wydania w ZNAK-u "Pamiętnika róży" napisanego przez Consuelo de Saint-Exupery. Żona autora "Małego Księcia", argentyńska rzeźbiarka, pokusiła się o spisanie wspomnień. Można zarzucić im tendencyjność, koloryzowanie, nadmierną emocjonalność wynikającą z latynoskiego, bujnego temperamentu autorki.


 Miałam mieszane uczucia czytając kilka lat temu tę książkę. Może muszę do niej powrocić i przeczytać jeszcze raz? I może tak jak za tamtym razem zacząć od końca,  czyli od Posłowia pióra Malgorzaty Szczurek, która na końcu trafnie stwierdzila, że: "Paradoks historii sprawil, iż kobieta, która ostatnie trzydziesci lat życia spędzila na rzeźbieniu posągów swego męża, po śmierci zrzuciła posąg z piedestału i na nowo uczynila zeń człowieka". (s. 234)


Janina z Puttkamerów Żółtowska to autorka "Dziennika" wydanego w 2006 roku przez WBPiCAK (za tym skrótem chowa się Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu). Książka jest starannie wydana, na dobrym papierze z czarno-białymi ilustracjami.Autorka wychowała się m.in. w Bolciennikach, jej ojcem był Wawrzyniec Puttkamer, wnuk słynnej Maryli Wereszczakówny. Mamy tu więc pamiętnikarski zapis prawnuczki Maryli.
Autorka tych wspomnień w sposób inteligentny umie opisywać otaczającą rzeczywistość - pisze o ludziach, miejscach, dziełach sztuki, siedzibach, trochę o polityce, modzie, lokalnych ploteczkach. Czasem jej poglądy na pewne sprawy są dosadne, złośliwe, dość krytyczne, ale to dodaje jedynie smaczku tej książce. Ma talent i temu zaprzeczyć sie nie da. Choć sama pisze dość kokieteryjnie:" Ja widzę moje braki, moją slabość, małą wprawę we władaniu jezykiem polskim. Szukam wyrazów, szukam ciagle formy (...).  Ale się kocham w moich przeżyciach."
(s. 21)
"Dziennik" poprzedza wstęp Barbary Wysockiej - bardzo ciekawie napisany, przybliżający postać autorki pod wiele mówiącym tytułem: 'Kobieta światowa i jej dziennik".

c.d.n   :)))

piątek, 4 stycznia 2013

Przy kawiarnianym stoliku

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie ostatnio przeczytana książka Krzysztofa Jakubowskiego "Kawa i ciastko o każdej porze. Historia krakowskich kawiarni i cukierni." Książka posiada poza wieloma walorami poznawczymi także coś, co bardzo lubię - wyklejkę, a w zasadzie dwie. Jedna to  "Kawiarniany plan Krakowa 1770-1945", a druga to "Kawiarniany plan Krakowa 1945-2000".

O czym jest książka nie będę pisać, bo recenzji ma już sporo. Temat ciekawy, ilość zdjęć zadowalająca, całość godna polecenia. Autor nie ogranicza się jedynie do zaprezentowania kawiarni i cukierni.  Pisze także o wpływie, jaki różne wypadki polityczne i zmiany ustrojowe miały na ich znikanie lub pojawianie się na mapie Krakowa.

Dziś napisać  chcę  o życiu kawiarnianym. Może raczej o kilku kawiarniach, niekoniecznie literackich i niekoniecznie wszystkich w Krakowie, ale dla mnie szczególnych.

Ilu z nas ma swoją ulubioną kawiarnię, taką do której zaglądamy wiedząc, że właśnie tam spotka nas coś dobrego. Kawa, ciastko to przecież nie tylko  zaspokojenie pragnienia czy ochota na "coś słodkiego" to przecież także chęć pobycia w wyjątkowych wnętrzach, w miejscach z historią, delektowanie się nieśpiesznym tempem życia, to podpatrywanie naszych sąsiadów (kto wie, kto siedzi przy sąsiednim stoliku?).

Mój subiektywny wybór przedstawia się mniej więcej tak:
  • "NOWOROLSKI" w Krakowie
Kawiarnia opisana w książce powyżej, od lat jedno z miejsc krakowskich, do którego zaglądam przede wszystkim ze względu na wytworne wnętrza i widok z okien. Lubię oglądać wnętrza tej kawiarni zaprojektowane jako osobne salony, stylowe, pełne elegancji. Lubił tu przychodzić Czesław Miłosz, który w księdze gości wpisał się krótko: "Jestem bywalcem".


  • "KAWIARNIA  EUROPEJSKA", też w Krakowie
Najbardziej lubię jej ostatni salonik i stolik koło zegara. Jest kameralnie i przytulnie. Kawiarnia z tradycjami, pięknie urządzona. Deser "Czarny las" wyborny!



  • Zostawiając Kraków przenoszę się do kameralnej Pszczyny, a tam... "CAFE U TELEMANNA"  
Telemann był nadwornym muzykiem panów na Pszczynie, do dziś na zamku trwa tradycja koncertów. W Bramie Wybrańców urządzono w historycznych wnętrzach przyjemną kawiarnię.
Deser Tiramisu pyszny!





  • " Kawiarnia Wiedeńska" w Lądku Zdroju. Zimowe odkrycie podczas tygodnia spędzonego w uzdrowisku. Codzienne wizyty, którym nie można było się oprzeć sprawiły, że wspominam to miejsce bardzo ciepło. Za oknami piękne widoki, mróz, a w środku cieplutko, miło, a świat wybornych ciast i tortów niesamowicie różnorodny.

Widok z okien kawiarni na uzdrowiskowy park i budynek "Wojciecha" oraz wnętrze kawiarni w dawnej hali spacerowej, stąd wygląd "długiego" pomieszczenia.
No to jeszcze tort - delikatny, wcale nie słodki, czekoladowo-orzechowy...


  • "PIOSENKA O PORCELANIE" w Krasnogrudzie
Jest przy pograniczu polsko-litewskim piękny, ocalony od zapomnienia dwór - Krasnogruda. Nad jeziorem Hołny. Niełatwo tam dojechać, ale... skarb, który kryje się za ogrodzeniem i długą aleją wysadzaną drzewami - bezcenny! Fundacja Pogranicze odratowała dwór, zaopiekowała się tym miejscem, promuje go. Ja spędziłam tam tylko parę godzin. W piwnicach dworu urządzono klimatyczną kawiarnię literacką, której nazwa nawiązuje do znanego wiersza Czesława Milosza.