piątek, 31 maja 2013

Lektury z dzieciństwa

Po wizycie na blogu Ala czyta i przypomnieniu sobie pięknej książeczki "Przez różową szybkę" E. Szelburg Zarembiny, odkurzyłam i moje dziecięce lektury. Powędrowałam sobie w świat, do którego już dawno nie zaglądałam.
By przypomnieć sobie moje "skarby z dzieciństwa" konieczna była wizyta z tzw. budynku gospodarczym, gdyż tam w starych meblach, za szybkami znajduje się część mojej biblioteczki. Stamtąd wydobyłam kilka książek, które do dziś z sentymentem przechowuję. Książki z czasów mojego dzieciństwa i dorastania. Wydawane przez znane oficyny: Naszą Księgarnię, Czytelnika, Śląsk, Ludową Spółdzielnię Wydawniczą...
To były moje pierwsze lektury, literackie oczarowania, spotkania z książką, pięknem ilustracji Jana Marcina Szancera.

Helena Bechlerowa "Za złotą bramą"
Wydana w 1977 r.
Przepiękne ilustracje Szancera wprowadzały w klimat baśni, tajemnicy, starego domu, Różowej Amelii odjeżdżającej w karocy...












Jan Brzechwa "Sto bajek" ( 1963 r)
Książkę odziedziczyłam po siostrze. Wiele z bajek umiałam niegdyś na pamięć. 
"W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie..."
"Konik polny z bożą krówką poszli raz ku Kalatówkom..."
Również "odziedziczona" książka 
Wojciecha Żukrowskiego "Porwanie w Tiuturlistanie" (1968 r).
Wszyscy to wówczas czytali...

Maria Krüger "Złota korona" (1976 r.)
Pierwsze spotkania z historią Polski. Najbardziej pamiętam opowiadanie "Bajka o królewnie" - to historia Marii Leszczyńskiej, a raczej tylko jej fragment. Maruchna, bo tak autorka o niej pisze, dowiaduje się, że zostanie królową Francji.

E.H.Porter "Pollynaaa" (1971 r.)
Któż nie znał wówczas jej historii?





Ewa Nowacka "Małgosia contra Małgosia" (1975 r.)
Halina Rudnicka "Chłopcy ze Starówki" (1971 r.)
A.Gajdar "Timur i jego drużyna" (1971 r.)
H. Ożogowska "Tajemnica zielonej pieczęci" (1983 r.)


Niezapomniana  seria Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego.
Czytałam z wypiekami na twarzy...




Wśród książek z czasów mojego dzieciństwa  znalazło się jeszcze wiele innych tytułów. Pamiętam  wielokrotnie czytaną, niestety nieodnalezioną w moich zbiorach (co się z nią stało?) "Godzinę pąsowej róży"Marii Krüger .
I wiele, wiele innych...

środa, 29 maja 2013

Lektury na majowo-czerwcowy weekend...

Długi weekend zaczęłam już dziś (tak mi się szczęśliwie złożyło). Po porannej kawce spacerek do centrum miasta i odwiedziny w bibliotece. Nie ukrywam kompletuję źródła do mojej kolejnej książki,  więc znów wszystko "kręci się" w II połowie XIX stulecia. Wybór lektur jest podyktowany  po części  moimi przygotowaniami.

1. Zbigniew Sudolski "Polski list romantyczny", Kraków 1997 (Wydawnictwo Literackie)
2. Józef Lubomirski "Historia pewnej ruiny. Pamiętniki 1839-1870", Warszawa 1975 (Czytelnik)
3. Listy Teofila Lenartowicza do Tekli Zmorskiej 1861-1893. Warszawa 1978. (PWN)

Jeszcze mała dygresja dotycząca tzw. komputeryzacji bibliotek. Moja biblioteka dołączyła do tego grona kilka lat temu. Czytnik, komputer i ... naklejka z kodem kreskowym na okładce. Często  naklejka zasłania jakiś ciekawy element okładki czy zdjęcie. Niby detal, ale trochę denerwujący.  
Zdjęcia poniżej to prezentują. Róża nie jest tu elementem dekoracyjnym, lecz zasłaniającym kod i cyferki.




   














Na stoliczku leży też od kilku dni pięknie wydana książka "Kalkulować... Polacy na szczytach c.k. monarchii" W. Łazugi (to już mój nabytek, nie z biblioteki). Zaczęłam czytać... a przed chwilką przeczytałam wrażenia z lektury tej pozycji na Słowem malowane.


Wszystkim odwiedzającym blog życzę udanego wypoczynku, inspirujących lektur, wiosennych spacerów i powodzenia w realizacji weekendowych planów.

wtorek, 28 maja 2013

Liebster Blog


Napisałam zupełnie inny wstęp, do mojego postu i go ... wyrzuciłam. Bo po lekturze 9 blogów (czasem dokładniejszej, czasem bardziej pobieżnej)  stwierdzić mogę jedno - ile wspaniałych kobiet prowadzi blogi! Ile tu ciekawych myśli, niebanalnych stwierdzeń, ile ludzkich pasji, siły, odwagi, ile piękna...
W codziennej bieganinie, w korku, na światłach, w obrzydłej kolejce do kasy, w głosie porannym znienawidzonego budzika tego wszystkiego się nie dostrzega. Bo wówczas nie ma czasu na indywidualizm i pasje, często jest to jedynie czas mechanicznego wykonywania obowiązków  -nieodzownych i koniecznych, by egzystować.
Może dopiero potem, w wolnej chwili, chwili samotności, gdy nikt już niczego od nas nie chce i nam nie przeszkadza, zaczynamy tworzyć SIEBIE i siebie wyrażać.
Tak to poczułam...
Dlatego dziękuję Tej, która zaprosiła mnie "do zabawy" - Kaye - Autorce bloga "Notatnik Kaye", którą w tym miejscu pozdrawiam:)
                                                                         *******
Proponowane do odwiedzenia blogi są bardzo różnorodne, a moim zadaniem było odwiedzić je i napisać coś miłego, pozytywnego.
Po kolei:

Z tego, co wyczytałam miłośniczka Italii, a więc kraju, w którym byłam po raz ostatni 20 lat temu, a do którego mam zamiar jeszcze się wybrać. Zainteresowanie Paryżem i Krakowem też nas zbliża :)
Przeczytałam ciekawy artykuł o Karolu Radziwille "Panie Kochanku", o którym pisał Kraszewski i widzę, że Autorkę pociąga też historia. Zaciekawiła mnie zakładka "Podróże" - przeczytałam ciekawy artykulik-wspomnienie o Turcji (targowanie rzeczywiście należy do minusów, ale rekompensują wrażenia wspaniałe zabytki starożytności). Jeszcze tam wrócę, bo podróżowanie to także i moja pasja.

Świetny tytuł bloga!
Zazdroszczę urokliwej majowej drogi do pracy... Moja wygląda zupełnie inaczej, mniej ładnie :)
Wiele tu ciekawych myśli, humoru i dystansu do świata.
Czereśnie też lubię:)

To jedyny blog z listy, który znam, odwiedzam często i to z przyjemnością. Mogę powiedzieć, że jeden z kilku w blogosferze, do którego chętnie wracam. Ciekawe teksty, pojawia się też mój ukochany Kraków, dzieła sztuki i sympatyczna, autentyczna w swym przeżywaniu, uśmiechnięta Prowadząca.

Nie można być głodnym wchodząc na ten blog. 
Ile tu smakołyków,  potraw moich ulubionych... Mniam:)

6. Chiara76,

Najpierw ujęło mnie zdjęcie -  biały puszysty kotek z zawieszoną łapką nad maleńką biedronką...
Piękno i kruchość świata. W sytuacji, w jakiej znalazła się Autorka bloga chyba symboliczne?

Wizyta w Kotlinie Kłodzkiej przybliżyła mi jedne z moich ulubionych podróżniczo rejonów Polski i pobliskich Czech. Ten piękny zamek w Javorniku!


Niedziela kawa... i zdjęcia pięknych filiżanek. Śliczny komplet z różami znanej polskiej firmy, mam do niego wielki sentyment!
28 kwietnia 2013 niedzielna kawa jest za to tak apetyczna, że... blog wydaje się coraz bardziej kuszący!
Spędziłam też nieco czasu przy pięknie napisanych refleksjach po lekturze "Wiernej rzeki".
To blog, gdzie nie wystarczy krótki przystanek, tu trzeba pozostać na dłużej...


Już kiedyś byłam na tym blogu, podczytywałam sobie.
Teraz zatrzymała mnie na dłużej recenzja książki "Niebiosa są puste", a zaraz potem chęć sięgnięcia po książkę, którą napisał   Josif Brodski "Dyptyk petersburski".
Dołączyłam do obserwatorów, warto!

9. Kre-akcja,

Ile tam pięknych rzeczy - mydełka ozdabiane ręcznie mnie zauroczyły!
Są przepiękne!

Zatrzymałam się tu na dłużej z kilku powodów, sporo tu tego, co lubię...
"Downton Abbey" to miód i na moje serce. Przymykam na niedociągnięcia scenariusza oko, skupiam się na reszcie. Żeby nasze dzisiejsze elity miały choć gram tej klasy, co służba lorda Grantham.
Artykuł o powodach, dla których Autorka nie lubi blogować bardzo mi się spodobał. Wiele tam cennych uwag i ciekawa dyskusja.
Będę zaglądać.

                                                    

niedziela, 26 maja 2013

Refleksje na temat biografii księżnej Amparo

Biografie kobiet, a szczególnie Polek lub z Polską związanych arystokratek, są na naszym rynku  książki raczej rzadkością. Dlatego z wielkim zaciekawieniem przyjęłam informację od Montgomerry  - Autorki bloga Słowem malowane o nowości wydawniczej "Maria Amparo Muñoz de Borbón Księżna Czartoryska" pióra Barbary Obtułowicz.
Nie zawiodłam się, książka jest ciekawa, dzięki niej w majowy weekend przeniosłam się w moje ulubione XIX stulecie. Autorka ze znawstwem przytacza fragmenty korespondencji Czartoryskich, snuje swą opowieść o Hiszpance, która miała stać się dzięki małżeństwu Polką. Widać tu moc pracy badawczej i wielką znajomość tematu. 


Autorka polubiła swoją bohaterkę, stara się zrozumieć jej wybory, nieraz ją usprawiedliwia, ale przede wszystkim chce obiektywnie nakreślić jej portret.
Maria Amparo była córką królowej hiszpańskiej Marii Krystyny z jej drugiego małżeństwa z gwardzistą! Mezalians ten był swego czasu głośny w Europie, a sługę, który został towarzyszem życia królowej - regentki szybko obsypano tytułami.
Po wybuchu rewolucji w Hiszpanii i ucieczce z kraju    rodzina schroniła się do Francji.
Los chciał, że tam Amparo poznała księcia Władysława Czartoryskiego, syna króla polskiej emigracji Adama Jerzego Czartoryskiego z Hotel Lambert. Przypadli sobie do gustu. Amparo została księżną Czartoryską. 
Nie została jednak przygotowana do roli żony człowieka, dla którego głównym życiowym celem stanie się polityka i sprawa polska. Zanim pokuszę się o własne wnioski jeszcze słowo o samej książce.

Jest to bardzo wartościowa publikacja. Cenne spojrzenie na ród Czartoryskich, a także przybliżenie mniej znanych hiszpańskich dziejów Amparo i jej rodziny. Wielkim atutem biografii jest także jej wydanie - twarda okładka, fotografie z albumów rodzinnych książąt Czartoryskich, a także zdjęcia sukien, szkatułek, karnetów balowych, wachlarzy...  Wszystkie te ilustracje dopełniają obraz bohaterki i epoki, w której żyła. Są tu także zdjęcia malowanych przez księżnę kompozycji kwiatowych - uroczych obrazków zdradzających może nie tyle wielki talent, co zdolności plastyczne. 
Autorka przedstawia życie bohaterki ze szczegółami, nieraz nawet drobiazgowo, zachowana korespondencja rodziny Czartoryskich pozwala na takie ujęcie tematu. Materiał jest ogromny, a pani Obtułowicz z wprawą z niego korzysta. 
Autorka pisze o swej bohaterce z dużą sympatią, nawet empatią. Porównuje jej krótkie życie do róży, "która urzeka swym pięknem i zapachem, a jednocześnie ma kolce, znamionujące cierpienie."(s. 257)
                                                                          ****

Jaka jest Amparo? Jest młoda, piękna, szlachetnie urodzona (mimo iż z posmakiem skandalu), gra na fortepianie, trochę maluje, ma dobry gust, interesuje się modą. Jest przede wszystkim damą, ma swoje kaprysy, humorki, lubi wielki świat. Ale...
Według mnie Amparo niestety nie sprawdziła się w roli księżnej Czartoryskiej, synowej przywódcy Hotelu Lambert w Paryżu. Nikt jej zresztą do tego nie przygotował. Nie miała chyba pojęcia,  że wchodzi do rodziny, dla której sprawa  odrodzenia Polski jest priorytetowa. Młoda dziewczyna wychowana w luksusach, nieco rozpieszczona, wygodna, wesoła, nagle wchodzi w zupełnie inny krąg kulturowy i rodzinny. Ma być patriotką, ma pokochać Polskę, która ma odrodzić się pod berłem Czartoryskich. Nie udaje jej się to. Jest młoda, woli się bawić, stroić. Nie zna polskiego, nie chce się go początkowo nauczyć (choć występuje w końcu jako aktorka w polskiej sztuce i pod naciskiem rodziny wreszcie poświęca czas na naukę), podróże do Sieniawy w Galicji ją męczą, kraj jej się nie podoba. Gospody są według niej brudne, a na widok pluskiew w hotelu zaczyna piszczeć. Chce być adorowana i kochana przez męża (co naturalne), ale nie rozumie spraw, którymi on się zajmuje.  Wizytowanie polskich szkół w Paryżu ją męczy, drażni panujący tam hałas i zaduch.  Skarży się w listach, że mąż otacza się "swymi Polakami", a dla niej nie ma czasu. Podczas pobytu bez męża w Rzymie unikała kontaktów z Polonią, nie zrealizowała też pragnienia Władysława,  by przy okazji wspomóc polskie rodziny emigrantów i wykupywać od nich rękopisy,  dzieła sztuki i cenne, polskie dokumenty. Amparo nie miała takich zainteresowań, nie czuła tych spraw. Gdy na świat przychodzi syn, nie potrafi okazać mu uczuć. Jednak mąż kocha ją, usprawiedliwia jej humory przed rodziną. Władysław jawi się jako prawdziwy gentleman  zakochany w swej hiszpańskiej żonie, do której pisze piękne, miłosne listy.
Księżna umiera w wieku 29 lat na gruźlicę. Może gdyby Los dał jej więcej czasu wykazałaby się chęcią pomocy innym, stanęłaby na wysokości zadania jako partnerka zaangażowanego politycznie człowieka. Może?                 
                                                          
                                                                         ****

W zakończeniu autorka podsumowuje życie Amparo - romantycznej księżniczki,  która nie spełniła nadziei Czartoryskich, a po której najcenniejszą "pamiątką" pozostał syn August, który wstąpił do Zgromadzenia Salezjanów, a w 2004 roku został wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II.
Biografia ta stanie na mojej półeczce pośród biografii innych kobiet, które do tej pory zgromadziłam. Mimo iż nie do końca "przekonałam się" do postaci Amparetki, jak ją czasem nazywano, to książka jest arcyciekawa, a to już zasługa Autorki, która odmalowała nie tylko zawiłe ludzkie losy, ale i fragment XIX stulecia na tle zmieniającej się wówczas Europy.  Liczne podróże i niewygody z nimi związane, bale, wizyty w posiadłościach cesarza Napoleona III i Eugenii, kuracje, wycieczki na wieś, rola korespondencji w tamtych czasach, moda, a także stan ówczesnej medycyny... wszystko to składa się na obraz tamtych czasów, których bohaterką jest księżna Amparo.                                                                      

Książka opatrzona jest przypisami, bibliografią, szczegółowym opisem ilustracji.
Dla tych, którzy chcieliby poszerzyć swoje informacje o rodzie Czartoryskich polecam książki poniżej. Dwie z nich sięgają historii rodu "Portret Familii" Marii Dernałowicz z 1974 roku (wydań było kilka, późniejszych chyba także) oraz Gabrieli Pauszer - Klonowskiej "Pani na Puławach" - wznowiona po latach, w 2010 r.



Jako dopełnienie lektury o Amparo i jej najbliższych polecam także:


Jolanty Lenkiewiczowej "Dwie księżne Czartoryskie" (2000 r.) - szkice o Amparo i drugiej żonie Władysława Czartoryskiego - Małgorzacie. 

Ciekawa jest także książeczka Czesława Gila OCD "Księżna w trepkach. Matka Maria Ksawera Czartoryska" (Kraków, 2000, Wydawnictwo Karmelitów Bosych) - to biograficzny szkic o Marii z Grocholskich Czartoryskiej, szwagierce Amparo, która po śmierci męża Witolda wstąpiła do zakonu Karmelitanek.

Niewielką książeczkę "Błogosławiony książę August Czartoryski" ks. Kazimierza Pietrzyka SDB wydało Wydawnictwo Salezjańskie w 2004 roku.


sobota, 25 maja 2013

Piękno kwitnących rododendronów

Te przecudnie kwitnące krzewy są dla mnie taką wiosenną kropka nad i. Ich uroda jest zniewalająca.  Przyznam się szczerze, że najbardziej czaruje mnie kolor lila, choć i inne wzbudzają mój zachwyt. 
Azalie (zrzucają liście na zimę) są mniej efektowne, ale to rodzina z rododendronem (pozostawia liście na zimę) - absolutnym królem wiosennego ogrodu.
Cóż tu więcej pisać? To trzeba oglądać...

Najpiękniejszy kolorystycznie...
Zdjęcie ze spaceru po chorzowskim ZOO, kilka lat temu.




























To moja ogrodowa radość

Rododendron w parku pszczyńskim
W przerwach na podziwianie wiosny czytam od wczoraj biografię 

"Maria Amparo Muñoz y Borbón, księżna Czartoryska"
Autor: Barbara Obtułowicz

czwartek, 23 maja 2013

Włoska książka o Polakach we Florencji

Poszukując informacji o emigracji polskiej we Florencji po powstaniu styczniowym natrafiłam w internecie na książkę "Polacy we Florencji".
Oferowała ją jedna jedyna krakowska księgarnia. Książka wydana została we Florencji w 2005 roku,  napisana przez włoskich autorów (Luca Bernardini - wykłada Literaturę i Kulturę Polską w Mediolanie i Massimo Agus - wykłada Historię i Technikę Fotografii w Sienie), którzy stworzyli interesującą pracę. Książka godna jest ze wszech miar uwagi. Jest to połączenie przewodnika, mini-albumu i wreszcie historii Polonii nad Arnem.
Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Lenartowicz, książę Poniatowski, Zofia Zamoyska, Żeromski, Kraszewski, Konopnicka, ale także Kantor i Jerzy Stuhr. Poza nimi jeszcze wielu innych...


Związki znanych Polaków z Florencją, miejsca gdzie mieszkali, tworzyli, żyli. Wiele ciekawostek, mnóstwo informacji, dużo, niestety, czarno-białych zdjęć.
Książka ma miękką okładkę, ładny papier, obszerną bibliografię, przypisy. Przeszkadzał mi nieco fakt, który miał być w zamyśle autorów i wydawcy atutem tej książki. Napisana jest w  języku  polskim, włoskim i angielskim. Tekst jest podany w kolumnach w trzech językach. Wprowadza to nieco nieporządku na stronie, ale można się przyzwyczaić.
Na końcu zamieszczono jeszcze  "Mapę Florencji Polskiej" zaznaczając ważne miejsca, o których w książce jest mowa.
Dla czytelników interesujących się historią i sztuką może być to znakomita lektura, w którą na pewno warto się zaopatrzyć jadąc do Florencji.
Ja znalazłam tu wiele wskazówek bibliograficznych, które będą pomocne w mojej pracy nad pewnym projektem...  
Największą wadą książki jest jej cena, przeliczona z euro na złotówki. Zdecydowanie wysoka.

wtorek, 21 maja 2013

Potomek Stuartów pisze książkę o swojej rodzinie - "Dziedzic Sobieskich" Piotra Pinińskiego.

Rzadko się zdarza, że książki historyczne piszą potomkowie sławnych rodów. Przeważnie takie osoby skupiają się na wspomnieniach rodzinnych, pamiętnikach. W tym przypadku mamy do czynienia z historią i książką dość niezwykłą. Napisał ją Piotr Piniński, hrabia, potomek Karola Stuarta - wnuka Jakuba II, króla Wielkiej Brytanii.  Przez lata prowadził poszukiwania, kwerendy w archiwach niemal całej Europy. 
Przez lata uważano także, że potomkowie tej dynastii wymarli. Nic bardziej mylnego! Dziś potomkowie Karola Stuarta żyją w Polsce. Autor tej książki Piotr Piniński należy już do ósmego pokolenia potomków Stuarta! Dodać jeszcze warto, że nasz król Jan III Sobieski jest także jednym z pradziadów autora tej książki.  
Kilkanaście lat temu ukazało się w Wielkiej Brytanii wydanie "Ostatni sekret Stuartów" - tegoż autora, książka naukowa, udowadniająca istnienie wnuków i dalszych potomków Karola Stuarta. Wydanie "Dziedzic Sobieskich" jest w zasadzie tą samą historią, ale podaną i napisaną bardziej przystępnym językiem, dla czytelnika przyjaznym. 

Książka zawiera wszystko, by mogła skusić i zainteresować. Po pierwsze jest pięknie wydana, twarda okładka z obwolutą, wyklejka z drzewem genealogicznym rodziny, dwie wkładki z kolorowymi i czarno-białymi ilustracjami. Większość zdjęć, portretów stanowi  własność Fundacji Pinińskich. 
Pozycja ta napisana została nie tylko przez potomka rodziny, przede wszystkim przez Autora-badacza, którego erudycja, a także pasja z jaką prowadził swe poszukiwania godna jest podziwu. 
Nie wybiela swych przodków, pisze też o sprawach trudnych, a może i wstydliwych. Nie da się napisać nic historycznie wartościowego nie sięgając  do źródeł, nie przerzucając dziesiątków, a nawet setek akt, listów, często pokrytych kurzem stuleci...
Wiem, jaką radość sprawia ich odkrywanie. Mogę domyślić się jedynie, jak wielką radość musi sprawiać odkrywanie historii rodzinnych. I to jeszcze takich!


Są w tej książce fragmenty, które czytałam z mniejszym zainteresowaniem - szczególnie te tyczące się wojen, strategii, bitew... Jest tu mnóstwo nazwisk, koligacji, zawiłości rodzinnych, czasem lektura wymaga wzmożonej uwagi, by w tym wszystkim się nie pogubić.

Ale historia rodu i jej kolejnych przedstawicieli jest naprawdę pasjonująca!  Czytelnik, który nie miał w ręce książki zada pewnie pytanie - jak to możliwe, by nikt nie wiedział o potomkach królewskiej rodziny? Przez tyle lat!
By odpowiedzieć na to pytanie trzeba poznać historię tej rodziny i wiedzieć, że żyli na wygnaniu, byli prześladowani, śledzeni, a nieślubna córka Karola Stuarta Karolina miała troje dzieci (wychowanych w tajemnicy)  z arcybiskupem de Rohan. Jedno z nich, córka Maria Wiktoria, wyjdzie za mąż za Pawła Nikorowicza, a jej wnuczka Julia za hrabiego Pinińskiego.

O tym jak bardzo ten historyczny ślad jest nowy świadczy choćby fakt, że w książce Marii Niemojowskiej "Ostatni Stuartowie", wydanej w 1992 roku w znanej  serii PIW "Biografie Sławnych Ludzi" o Pinińskich nie ma ani słowa.
Cała historia rodzinna Karola Stuarta i jego potomków składa się na fascynującą sagę rodzinną. To gotowy scenariusz na film, a raczej wieloodcinkowy serial, który mógłby zaczynać się widokiem Wiktorii Wiedeńskiej króla Jana. Potem przejść przez burzliwe XVIII stulecie wraz z Rewolucją Francuską, by w XIX wieku za tło przybrać m.in. polskie powstania narodowe, aż wreszcie skupić się na pojedynczych dokonaniach kolejnych przedstawicieli rodu Pinińskich. Leona - erudyty, rektora Uniwersytetu Lwowskiego i namiestnika Galicji, kolekcjonera, który zapisał 350 dzieł sztuki Wawelowi. Syn bratanka Leona - Stanisław  Piniński (ojciec autora) w czasie wojny zaciągnął się do RAF-u jako pilot myśliwca. Po wojnie został w Anglii nieświadomy swego pochodzenia ożenił się ze Szkotką, pochodząca z Cameronów - najwierniejszych zwolenników Stuartów!
Autor nazwał to "kaprysem losu" i "niewiarygodną symetrią genealogiczną".
Synem tej pary jest autor książki Piotr Piniński, urodzony w 1956 roku w Londynie. W latach 90. XX w. zaczął coraz bardziej interesować się dziejami swej rodziny. Odkrycie rodzinnych archiwów na Ukrainie, do których w czasach komunistycznych nie było dostępu, dało kolejne przyczynki do układanki. Detektywistyczna praca, kojarzenie faktów, docieranie do źródeł rozsianych po Francji,  Belgii, Czechach, Polsce... złożyło się ostatecznie na wyjaśnienie tajemnicy Stuartów. 

                                                                         ***
Dla zainteresowanych tematem podaję link do wywiadu telewizyjnego z Piotrem Pinińskim i jego synem Aleksandrem, w którym obaj panowie mówią z wielką klasą o swym rodzie, poszukiwaniach, obecnej sytuacji dawnych siedzib, dzieł sztuki, wreszcie także o książce               (w tym przypadku jeszcze w wersji angielskiej).

czwartek, 16 maja 2013

Kraków kwitnący kasztanami

Tak już mam, że gdy nie wybiorę się kilka razy w roku do Krakowa, to "czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam". Jadę więc, spaceruję, po raz setny podziwiam to i owo, a potem  notuję w pamięci te ulotne chwile, które składają się na obraz Krakowa, taki który kocham. Bo jestem w Krakowie bezustannie zakochana. A jeszcze teraz, na wiosnę, wiadomo...
Nie będę tu pisać o historii miasta, datach, legendach ... Ci, którzy Kraków kochają i znają,  dobrze to wszystko wiedzą.
Chciałam podzielić się luźnymi refleksjami, obrazami miejsc, tym majowym oddechem miasta nad Wisłą, którym ja raczyłam się w przepiękną, słoneczną środę.




Kwitły kasztany,  drzewa na Plantach szumiały jak przed dziesięcioleciami. Stare kamienie zastałam na swoich miejscach. Smutno mi było, gdy na Szpitalnej zobaczyłam na szybach znanego i istniejącego od lat w tym miejscu antykwariatu kartkę "Likwidacja". Za to na witrynie jednej z księgarni w Rynku zobaczyłam swoje dwie książki.
Kraków, mimo że trwa i nie zmienia się od stuleci,  czasem też zaskakuje...














   

























Byłam też na Skałce. Obejrzałam jeszcze raz białe mury kościoła, weszłam do odnowionej Krypty Zasłużonych, ze schodów podziwiałam piękne klasztorne ogrody... Odetchnęłam ciszą, a potem boczną furtką opuściłam Skałkę i udałam się zerknąć na Wisłę.


Krypta Zasłużonych na Skałce






























W Krzysztoforach remont, ale na parterze organizują wystawy czasowe. Akurat teraz przyszedł czas na rocznicową "W bój lećmy zwyciężać. W 150. rocznicę powstania styczniowego". Przed wejściem znany fragment obrazu Grottgera "Pożegnanie". 



Piękna kamienica stojąca na rogu ul. Szpitalnej należała przez wiele lat do rodziny Raczyńskich. To małe uzupełnienie ikonografii do mojej ostatniej książki. Tu mieszkała m.in. Róża z Potockich Raczyńska wraz ze swym drugim mężem Edwardem.


Na zakończenie spaceru po Krakowie  widok na Hotel Francuski... 
Przez przypadek oczywiście weszło mi w kadr to czerwone włoskie cudo...

niedziela, 12 maja 2013

Lektury pod znakiem zapytania?

W natłoku książkowych nowości trudno nieraz się połapać. Blogi o książkach mają dobrą stronę - rekomendują, polecają, czasem odradzają, choć zauważyłam, że to ostatnie raczej rzadko...
Wiadomo każdy wybór i ocena jest subiektywna, ale... dobrze czasem znać zdanie innych, zanim wyda się te kilkadziesiąt złotych na książkową nowość.
Zamieszczam poniżej kilka zdjęć okładek książek, nad którymi się zastanawiam. Kupić nie kupić? Warto czy nie warto? Może już je znacie? Wzbudziły Wasze zainteresowanie?
Nie wszystkie sprowadzane są do mojej księgarni, więc nie mam szansy przejrzeć. Większość zamawiam "w ciemno", w internecie.



Piotr Piniński " Dziedzic Sobieskich. Bohater 
ostatniej wojny o niepodległość Szkocji".














Waldemar Łazuga "Kalkulować... Polacy na szczytach 
c.k. monarchii"
Ta szczególnie mnie kusi, w środku ponoć wklejki 
z kolorowymi ilustracjami.
Wydanie zapowiada się interesująco.












E. Pieścikowski " Bolesław Prus - humorysta w wielkim stylu"


J.Osica, A. Sowa, P.Wieczorkiewicz " 1939. Ostatni rok pokoju, pierwszy rok wojny".
Nieco starsza "nowość", z 2009 roku, ponad 800 stron!














Grażyna Szapołowska " Ścigając pamięć".











sobota, 11 maja 2013

Historia pewnych pocztówek...

Wietrzenie wiosenne półek, półeczek, szafeczek, szufladek i innych miejsc "tajemnych", gdzie moc szpargałów, notesów, zeszytów, płyt  się nazbierała przez lata, zaowocowało znalezieniem, a raczej umiejscowieniem, zaginionej przez parę miesięcy koperty z pocztówkami retro...
To nie są zbiory moje czysto rodzinne, odziedziczone po babci, prababci, lecz uratowane od znalezienia się na śmietniku pocztówki.


























W czasach mojego dzieciństwa, mieszkałam jeszcze w innym miejscu. Miałam wówczas sporo starszych sąsiadek, pań mających już piękny i słuszny wiek w okolicach osiemdziesiątki.
Gdy jedna z nich zmarła, przyjechali do kamienicy, którą pozostawiła wnukowie, prawnukowie, nie wiem kto jeszcze... Spadkobiercy.
Interesowali się meblami, wartością budynku, ziemią. Traf chciał, że kamienica posiadała też strych, ogromny strych, taki jakie budowano w starych domach. A tam kryły się prawdziwe skarby!




















Były to stare albumy z pocztówkami. Spadkobiercy nie byli nimi zainteresowani, kryły świat,  którego ani nie znali, ani nie rozumieli, ani o nim już nic nie wiedzieli. Nie interesował ich, nie chcieli go poznać.
Miałam wówczas może 10-12 lat i "TE" rzeczy już mnie interesowały. Poza tym byłam - jak każda nastolatka w tym czasie - na etapie gromadzenia pocztówek. 


Spadkobiercy wykazali się na tyle zdrowym rozsądkiem, przy całej swej ignorancji, że ułożyli niechciane albumy obok śmietnika  tak by ktoś, kto może lubi takie starocie, mógł w nich "pogrzebać".
Dzieci z okolicy zwołały się szybko i sprawnie i "zaopiekowały" się niechcianymi, porzuconymi zbiorami.
Na zasadzie losowania, co czwarta pocztówka jest moja, weszłam w posiadanie tych kilkudziesięciu pocztówek z lat 20. i 30. XX wieku.
Pocztówek zdobycznych, ocalonych od spalenia, zniszczenia, zutylizowania.

Choć od tamtego czasu minęło wiele, wiele lat pocztówki są ze mną nadal. Nie mam zamiaru się z nimi rozstawać, choć czasem nikną mi z oczu.
Mają wielki urok. Sentymentalne pozy pięknych dam, śliczne dzieci o twarzach aniołków, bukiety róż, gołąbki,  wazony z kwiatami... Często pojawiający się, dziś prawie zapomniany napis "Z powinszowaniem Imienin".
Miłe dla oka świadectwo tamtych czasów.


czwartek, 9 maja 2013

Świat malowany magnoliami...

Jednym z najpiękniejszych krzewów, który kwitnie wiosną jest magnolia. Są różne ich odmiany, ale jedno jest niezaprzeczalne - wszystkie są piękne!                                                                                                                                             
Magnolie rosnące na Wawelu (kwiecień 2011 r.)




Pełne przepychu krzewy są tak dekoracyjne i tak piękne, że wiosną wybieram się na spacery po okolicznych domkach z ogródkami i zaglądam ludziom za ogrodzenie. Moja ciekawość dotyczy jednak tylko walorów estetycznych i ogrodniczych. 

Jako pasjonatkę tych majestatycznie pięknych krzewów zadziwiła mnie informacja, że magnolie były prawdopodobnie pierwszymi roślinami kwiatowymi na ziemi! Ich skamieniałości liczą ponad 50 mln lat. 

Widoczne już z daleka przepiękne krzewy... (kwiecień 2011 r.)


Odkrycia botaników są naprawdę fascynujące. Jak wyglądał przed zlodowaceniem świat, skoro na terenie dzisiejszej Arktyki rosły magnoliowe lasy? Czy takie coś można sobie w ogóle wyobrazić?


Zdjęcia z Wawelu zamieściłam nie tylko ze względu na ich urodę. To właśnie wawelskie magiczne magnolie zmotywowały mnie wreszcie do tego, by posadzić w moim ogrodzie te dekoracyjne krzewy. Mają już 2 lata, to jeszcze w sumie "magnoliowe dzieci", ale już odwdzięczają się za pielęgnację i ... kwitną, ciesząc oczy.

  














       

środa, 8 maja 2013

Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy

Krążyłam wokół tej książki wiedząc doskonale, że w końcu ją kupię, bowiem  od lat interesują mnie losy polskiej arystokracji.
Tym razem mamy do czynienia z pięknie wydaną książką "Tak było... Niedemokratyczne wspomnienia" Eustachego Sapiehy (Świat Książki, 2012).  Podtytuł "Niedemokratyczne wspomnienia" nie jest tu przypadkowy, Sapieha ma wyraziste poglądy, które nieraz w dosadny sposób akcentuje. Dodaje to smaczku książce, która okazała się jedną z najciekawszych moich lektur ostatnich miesięcy. Pasjonująca opowieść! 

Trzej bracia, jeszcze w szczęśliwym
roku 1938...
Eustachy pierwszy z lewej.
Sapieha na życzenie swych dzieci, urodzonych już na emigracji, w Afryce, spisuje dzieje swojej rodziny. Z nostalgią, ale i z humorem, powraca do majątku rodowego w Spuszy (dziś na Białorusi). Opisuje życie pałacowe (tak naprawdę był to dom w stylu zakopiańskim), polowania, psikusy z dzieciństwa, swoje ukochane nianie, smak gruszek, świeżego chleba, masła... Smaki, do których tęsknił całe życie.
Potem nadchodzi wojna, bitwa pod Kockiem, obozy jenieckie. Bardzo ciekawy jest - dla mnie - rozdział "Grabau". Sapieha po wydostaniu się z obozu w Lubece zostaje komendantem stadnin w Grabau, gdzie stacjonowało kilkaset wspaniałych koni z polskich stadnin w Racocie czy  Janowie. Wszystkie te konie przetrwały wojnę,  opiekowali się nimi polscy masztalerzy. Tam poznał swoją przyszłą żonę Antonię Siemieńską. Po krótkim przystanku u zaprzyjaźnionej belgijskiej rodziny wyjechał do ojca, do Afryki.  Pobyt w Afryce pokazuje jak wszystko można zacząć od zera. Dosłownie. Syn księcia, student europejskich uniwersytetów należący do przedwojennej elity nie tylko polskiej, ale i europejskiej, w Afryce jest debiutantem. Mieszka z rodziną skromnie, często się przeprowadza, gdy dzieci podrosły i czas był na to, by poszły do szkoły Sapieha przyznawał, że gdyby przyszło mu za szkolę zapłacić byłoby to ogromnym obciążeniem dla rodziny. Zrządzeniem losu nie musiał. Siostry loretanki wyczytały, że w XVII wieku jakiś Sapieha otrzymał od papieża Złotą Różę... Przełożona zakonu stwierdziła, że potomkowie takiego człowieka nie mogą płacić za szkołę. W domu wszystkie sprzęty wykonywali sami - krzesła, stoły, abażury... Początkowo nie było ich stać na porządne meble, a "pretensjonalnej tanizny" nie chcieli. 
By dzieci wiedziały skąd pochodzą na abażurach wymalowano rodowy herb Sapiehów. Noblesse oblige...

To książka również o przedmiotach, ale oczywiście nie byle jakich. Mamy tu piękną historię zegarka, luksusowego Patka z 1845 roku. Sapieha zdawał sobie sprawę, że jego sprzedaż ułatwiłaby rodzinie życie, ale... sentyment był wielki. "Patek niech śpi spokojny i szczęśliwy, że go z rodziny za pieniądze nie wyrzucamy" (s.340)
Można jeździć - jak sam autor wyznaje 20, a nawet 30 -letnim  renaultem, mimo że Patek pozwoliłby na kupno nowego, luksusowego wozu.
Niesamowita historia dotyczy także losów pięknego XVIII-wiecznego portretu Pelagii z Potockich Sapieżyny
(Ponieważ nie mam praw do publikowania tego obrazu, zamieszczam link do strony, gdzie można go oglądać.  Dziś stanowi własność Zamku Królewskiego w Warszawie).
Portret pięknej Pelagii wielokrotnie rabowany przez Rosjan po Powstaniu Listopadowym, potem w czasie rewolucji bolszewickiej znalazł się w 1917 roku w Kijowie na jakimś targu, gdzie zwinięty w rulon leżał między szczotkami, starymi butami. Obrazy kupowano za bezcen, bo cenę liczono od cala! Wuj Sapiehy uratował Pelagię, która trafiła do Warszawy, a w końcu do majątku w Spuszy, skąd w czasie wojny wyjechała przybita do jakiejś szafki!
"...biedna Pelagia uciekała po raz trzeci od wschodnich braci"(s.342)
Potem słuch o niej zaginął, odnalazła się po latach w mieszkaniu pewnego sędziwego profesora, który kupił ją w 1950 roku,  a w testamencie swe zbiory przekazał na Zamek Królewski w Warszawie. 
Tam Pelagię widziałam i ja, przed wielu laty, zwiedzając zamek, ale nie miałam pojęcia, że obraz miał tak  burzliwą historię!
Najbardziej wzruszający był moment, gdy Sapieha po kilkudziesięciu latach wraca do Spuszy. Chce ją zobaczyć, jeszcze raz poczuć tamto powietrze, czuć tamtą ziemię. Tamtą, swoją, sapieżyńską... Lata 90. XX wieku, Białoruś... Nieużytki, ruiny dawnych siedzib, rozgrabionych, spalonych, unicestwionych.
Sapieha nie poznaje okolicy, szuka kościołka, wjazdu do starego lasu, złotego piasku. Przy drodze stary człowiek pilnujący jednej krówki. Sapieha go pozdrawia, wywiązuje się rozmowa.
" - A wy skąd?
- Ja syn knizia spuszańskiego.
- To wy kniaź! Spuszy nie ma, folwark rozkradli, spalili, zaorali (...) pałacu też nie ma..." (s. 403)
Gdy się pożegnali, Sapieha wsiadł do samochodu i ruszył wskazaną drogą do Spuszy, której nie ma... a chłop zdjął czapkę i stał, odprowadzając wzrokiem kniazia Sapiehę.
Jest to jeden z najbardziej wzruszających momentów w tej książce.

                                                                              ****

Zabrakło mi jednej rzeczy - noty wydawcy na temat autora tych świetnych, wprost nieprawdopodobnych wspomnień. Eustachy Sapieha (1916-2004), zmarł w Nairobi, pochowany w Polsce, w Boćkach, na Podlasiu, w kościele ufundowanym na początku XVIII stulecia przez jednego z książąt Sapiehów.
Postać niezwykła, tak jak niezwykła jest książka, pod której  urokiem i wrażeniem jeszcze pozostaję.