niedziela, 31 maja 2015

Wiosna w Złotym Potoku

Moją książkę "Pani na Złotym Potoku. Opowieść o Marii z Krasińskich Raczyńskiej" rozpoczynają te  słowa:
"Przemierzając zakątki Jury, malownicze okolice miedzy Częstochową a Krakowem, usiane ruinami zamków na Szlaku Orlich Gniazd i wapiennymi ostańcami, trafiamy do Złotego Potoku".

Byłam tu wielokrotnie. Byłam, zanim przyszło mi do głowy pisać o córce romantycznego poety Zygmunta Krasińskiego i w trakcie pisania, a także wówczas, gdy książka była już wydana. 
Poza ogromnym sentymentem do tego miejsca, poza faktem, że tu żyła, mieszkała i czuła się szczęśliwa jedna z bohaterek mojej książki to muszę uczciwie napisać, że Złoty Potok przyciąga, gdyż jest po prostu ... piękny!

Tak było dziś, w oryginale na ławeczce siedzę ja, ale dla potrzeb posta przysiadła na niej Maria z Krasińskich
Raczyńska, której fotografia zdobi książkę...


















Pogoda była dziś zmienna, ciepło i chłodno za chwilę, słońce i chmury... Kapryśna aura, ale widoki, śpiew ptaków, bujna przyroda ta sama...
Pałac Raczyńskich przeglądał się w stawie Irydion, w dworku działa Muzeum Regionalne im. Zygmunta Krasińskiego, a w kasie-sklepiku zauważyłam, że można nawet kupić wspomnianą wcześniej przeze mnie biografię córki poety. 

Na pamiątkę pobytu poety z rodziną w Złotym Potoku działa dziś kameralna, ale urokliwa ekspozycja w tamtejszym dworku... obok stoi pałac Raczyńskich.





























Pałac z odmalowaną elewacją...
Podobno latem będzie można - po długim okresie, gdy budynek niszczał i był nieczynny - wreszcie
wejść do środka.
Ta skromna ławeczka zapraszała do odpoczynku nad stawem Irydion...
Skorzystałam :)
Złoty Potok to wspaniałe połączenie architektury, literatury, historii i piękna przyrody. Lasy, stawy, źródełka, romantyczne nazwy...
Doskonałe miejsce do spacerów i poszukania ciszy, choć w niedzielę ludzi sporo, ale nietrudno znaleźć odosobnione miejsca. 

Takimi ścieżkami można iść długi czas i nie spotkać nikogo...
W sam raz dla autora-introwertyka :)

Staw Amerykan  na rzece Wiercicy.
Zygmunt Krasiński nadał mu nazwę "Staw  Gorzkich  Łez"
Raczyńscy zmienili nazwę na Amerykan, wiązało się to z otworzeniem słynnej pstrągarni.
Ikrę pstrąga przywiózł do Złotego Potoku  amerykański senator.

Nad stawem Amerykan rozlokowały się liczne punkty gastronomiczne. W tamtejszym menu króluje
oczywiście słynny pstrąg.





























Kto jeszcze w Złotym Potoku nie był - polecam! Doskonałe miejsce na wiosenno-letnią wycieczkę. Na koniec mojego opisu oddaję  głos tej, która była panią tego miejsca i Złoty Potok pokochała - Marii z Krasińskich Raczyńskiej:

"Koniecznie powinna by droga Pani przyjechać do Potoka, wcale nie trudna i nie długa to przejażdżka z Krakowa, a są tu śliczne spacery, a nawet po Suchej [Beskidzkiej] przyroda tutejsza piękną się może wydać."
/fragment Listu Marii Raczyńskiej do Eufrozyny Nowakowskiej/






czwartek, 21 maja 2015

Warszawskie spacery... czyli od Pałacu pod Blachą do Łazienek

Warszawskie Targi Książki stały się dobrym pretekstem, by trochę dłużej zatrzymać się w Warszawie. Pochodzić, odwiedzić ciekawe miejsca, zatrzymać się w niektórych nieco dłużej.
Niedzielna aura była dość niespokojna. Pokropił deszcz, zerwał się wiatr, ale późnym popołudniem uspokoiło się. Słońce wyzłociło budynki, nadało cegłom szlachetniejszy kolor, zachęciło do długiego spaceru. 
Zrealizowałam swój zamiar nr 1 - zwiedzić wreszcie Pałac pod Blachą. Ten pałac to legenda księcia Pepi, szumne przyjęcia, blask napoleońskich orłów, epoka wielkich nadziei, szwoleżerów i dam okrytych kaszmirowymi szalami. Zwiedzając jego pomieszczenia przeniosłam się na chwilkę w tamten świat...


Pałac pod Blachą
Spaceru ciąg dalszy...


A król patrzy ze swej kolumny...

Otrzymałam w kasie zamkowej bilet, dosłownie w ostatniej chwili, za 5 minut już zamykają... a tu taki widok.
Jeszcze chwila na zdjęcie i biegiem przez pałacowy dziedziniec, by zdążyć na ostatnie wejście.


Syrenka na warszawskiej Starówce
Pod rozłożystym kasztanem widok na kamieniczki
Pomnik Małego Powstańca
Tablica pamiątkowa z czerwonego piaskowca umieszczona przy pomniku.
Na niej fragment powstańczej piosenki " Warszawskie dzieci pójdziemy
w bój za każdy kamień twój Stolico damy krew..."
Stokrotki ozdabiały Nowy Świat



Bratki przy Grobie Nieznanego Żołnierza


Fontanna Wielka uruchomiona w 1855 roku. Piękna.

Ogród Saski




W Ogrodzie Saskim - widok na staw i wodozbiór będący kopią świątyni w Tivoli.


Wiewiórkom baraszkującym w Łazienkach należałby się osobny wpis. Są wszędzie, bawią się na trawie, przeskakują alejki, wbiegają zwinnie na drzewa. Towarzyskie, śmiałe, są w końcu u siebie.






W poniedziałek znalazłam jeszcze czas po wizycie w Ogrodzie Saskim na spacer po Łazienkach. Maj ubrał Łazienki Królewskie w szatę z bzów, rododendronów, kwitnących kasztanów i soczystej zieleni. Pałac na Wodzie, pawilony, rzeźby, popiersia, urocze perspektywy, zakątki pełne czaru... Chodziłam, podziwiałam, robiłam zdjęcia. 




Królewski ptak w królewskim miejscu

Jeszcze szybka kawa w cieniu wiekowych drzew i czas na pożegnanie. 
Szybkie spojrzenie na Pałac. 
Czas do domu. 
Pociąg nie zaczeka...



wtorek, 19 maja 2015

O Warszawskich Targach Książki

Niedziela, 17 maja. Dzień zaczął się dla mnie już o 5 rano. Przede mną było prawie 300 km, 
bo już o 12.00 miałam być na Stadionie Narodowym. 
Podróż pociągiem przebiegła szybko, sprawnie i bardzo wygodnie.
Warszawa powitała mnie szarym niebem, wiatrem i wkrótce niewielkim deszczem. Dopiero po Tragach wypogodziło się, a Stolica zapraszała na spacer.
Jednak po kolei.



Dwie godziny spędziłam na stoisku Wydawnictwa LTW, gdzie podpisywałam swoje książki, rozmawiałam 
z Czytelnikami, pozowałam do zdjęć i przyglądałam się wędrującym między stoiskami miłośnikom książek.
Dziękuję wszystkim, którzy mnie odwiedzili, zamienili ze mną kilka słów, podzielili się refleksjami na temat nie tylko moich książek, co dla mnie najcenniejsze, ale czytelnictwa w ogóle.
Miło było spotkać także tych, których do tej pory znałam jedynie z blogowego świata. 

Poniżej krótka fotorelacja:





Zdjęcie z profilu Wydawnictwa LTW na facebooku
Zdjęcie z profilu Wydawnictwa LTW na facebooku

Już po swoim spotkaniu rozejrzałam się jeszcze po kilku innych stoiskach i obejrzałam (po raz pierwszy!) Stadion Narodowy.




Skorzystałam z przejazdu "Londyńczykiem", który czekał pod Stadionem. 
Potem czas był już na spacery i zwiedzanie. 
O wrażeniach  turystycznych napiszę wkrótce w kolejnym poście.





środa, 13 maja 2015

Przed Warszawskimi Targami Książki...

Już jutro ruszają Warszawskie Targi Książki.
Będę uczestniczyć w nich w niedzielę - 17 maja.
 Na stosiku Wydawnictwa LTW będę podpisywać moją ostatnią książkę "Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej".


Będzie można ze mną porozmawiać także o innych, wcześniejszych tytułach, 
które również będą mi towarzyszyć.


Serdecznie dziękuję za maile, które otrzymałam od Czytelników w ostatnim czasie.
To bardzo miłe i niezmiernie budujące. 
Ogromnie mnie cieszy, że jest wciąż grupa Czytelników, dla których literatura biograficzna jest źródłem oczarowań, oczekiwań i wzruszeń.

Zapraszam!

Zdjęcie z: https://www.facebook.com/wydawnictwo.ltw?fref=ts

sobota, 9 maja 2015

Gdzie ten dom, gdzie ten świat

Przez kilka dni czytałam piękną książkę. To książka o domu. Nie takim sobie zwykłym, bo wybudowanym w drugiej połowie XVIII stulecia jako rodowa siedziba Walickich. Potem w wianie kolejnych córek przeszedł na Zamoyskich, Lubomirskich i wreszcie Morawskich.
Autor - Zdzisław Morawski - miał 18 lat, gdy rodzina została wygnana w 1945 roku z własnej siedziby. 
We wstępie pisał: "Moim domem w zasadzie nie był zwykły dwór, ale siedziba wielce okazała, tchnąca tradycją, historią i szczycąca się czymś niezbyt częstym także w dawnej, przedwojennej czy dziewiętnastowiecznej Polsce - ciągłością posiadania."



Siedzibą tą był pałac w Małej Wsi koło Grójca.  Autor mając w pamięci jeszcze "tamten" świat zasiadł do pisania swych wspomnień, w których chciał ocalić i przekazać potomnym pamięć o sposobie życia i tradycjach ziemiańskich. Zrobił to w bardzo zajmujący sposób, piękna polszczyzną, tak charakterystyczną dla osób, które urodziły się jeszcze przed wojną.  To książka wspomnieniowa i sentymentalna.  Morawski wiedział, że nie uniknie być może w niektórych aspektach pisania pewnego retuszu, ale opisywał przecież swoją młodość, a więc ten czas, do którego zawsze powracamy z pewną nutką sentymentu.
Bohaterem książki jest nie tylko pałac, ale także jego mieszkańcy i goście. W salonach z bogatych ram patrzyły na przedwojenną generację twarze  przodków.  Historię życia dam z portretów dobrze znało nowe pokolenie. Rodzina miała bowiem silnie zakorzenione poczucie ciągłości. Pracowało na to w małowiejskim pałacu "siedem pokoleń, które tworzyły duszę tego domu albo upiększając go i wzbogacając; albo - w trudnych czasach - ratując go od zniszczenia i upadku."

Literatura wspomnieniowa dotycząca życia byłych ziemian i ich potomków jest coraz bogatsza, wciąż wydaje się nowe tytuły. Po latach przymusowego milczenia teraz głosów tych jest coraz więcej. Można by pomyśleć, że to kolejna tego typu książka, jedna z wielu, podobna. A jednak nie... 
To opowieść o konkretnej rodzinie i jej losach. Pięknych damach, szwoleżerach, prababkach, które podążyły za mężami na Sybir, zabawnych ciotkach, dobrych gospodarzach, dziadkach, którzy chodzili jeszcze w kontuszach... To wreszcie opowieść o pałacu, który przetrwał do dziś zapisując w swych murach milczącą pamięć o dawnym życiu. 


Morawski - choć sięga pamięcią do historii rodzinnej - skupia się przede wszystkim na opisaniu lat, które sam jako dziecko i młody mężczyzna zapamiętał.
Dobra małowiejskie to było 2300 hektarów, ogrom ziemi, lasów - świetnie zarządzany. Było to bowiem w zasadzie przedsiębiorstwo, składające się z sadów, ornej ziemi, koni, owiec, gorzelni, cegielni.  Centrum stanowił pałac.
Zarządzanie takim majątkiem regulowały różne niepisane postanowienia, które wchodziły w kodeks moralno-honorowy polskiej wsi w tamtych czasach.  Kto został raz przyjęty do pracy miał ją już do śmierci, nie zwalniano nigdy raz przyjętego pracownika. Ojciec autora - Tadeusz Morawski postawił na sadownictwo, które do dziś przecież w rejonach Grójca znakomicie się rozwija. Małowiejskie jabłka, szczególnie odmiana koks orange były bardzo poszukiwane na rynku niemieckim. Każde jabłko było owinięte w bibułkę, wkładane do specjalnych skrzynek z napisem "Sady Małowiejskie, Poland".
Dzieci wychowywane były surowo, bez luksusów, o jakie można byłoby posądzać "pałacową" egzystencję. Nie mogły leniuchować, wstawały o 7.30, nie mogły wstać od stołu póki nie zjadły posiłku. Dzieci jak to dzieci czasem wrzucały niedojedzone kromki chleba do stojącego nieopodal pianina, takie wybryki jednak dobrze się nie kończyły i trzeba było szykować się na wymówki rodziców. Gdy przyjeżdżali do pałacu goście dzieci siedziały na końcu stołu, musiały milczeć, a odzywały się dopiero wówczas, gdy ktoś z dorosłych zadał im pytanie.
Po obiedzie był czas na obowiązkowe leżakowanie. Latem na kocach lub leżakach pod brzózkami, wówczas mama (Julia z Lubomirskich) czytała dzieciom 'O krasnoludkach i sierotce Marysi", potem "Krzyżaków", "Trylogię".

Końcowe rozdziały książki dotyczą wojny i czasów powojennych. Ileż tu celnych stwierdzeń, ważnych myśli!
W 1946 roku, gdy rodzina znalazła się w jakiejś warszawskiej "norze" wygnana z domu, bez perspektyw, bez środków do życia, pojawiła się możliwość wyjazdu do Francji. Pytanie: jechać czy nie jechać? Zostali.
Matka autora decyzję pozostania wyraziła w słowach: "Macie żyć tu (...) i tu pracować, bo tu jest nasz kraj, tu nasza ziemia, tu spoczywają kości naszych przodków, stąd bierze się nasza siła."

Z żalem przewracałam ostatnią kartkę książki. Zamykając ją za autorem mogłabym powtórzyć pytanie "Gdzie ten świat"?

***

W 2008 roku pałac w Małej Wsi powrócił do rodziny. Więcej można przeczytać tutaj.
Obecnie jest remontowany.