czwartek, 28 kwietnia 2016

Zofia Kossak "Ku swoim"

"Aleja wiodła pod górę do miejsca, gdzie niegdyś stał dwór. Białe jego ściany błyszczące wśród ciemnej zieleni drzew, odbijały się zapewne w wodzie pięknie jak w zwierciadle; dziś jednak na wzgórzu miast dworu sterczało tylko bezkształtne rumowisko gruzów, parę okopconych ścian, świecących dziurami okien, i dwa obdarte kominy..."

Zacytowany fragment rozdziału pierwszego wprowadza nas w świat, który niegdyś istniał na Kresach. Świat polskich dworów.
Akcja powieści rozgrywa się już po pogromie, zniszczeniu szlacheckiej siedziby, zamordowaniu właściciela i wygnaniu jego rodziny - żony wraz z trójką dzieci.  Po 10 latach od wydania pamiętnej "Pożogi" Zofia Kossak ponownie wróciła na Kresy. To był oczywiście literacki powrót.

Powieść dla młodzieży "Ku swoim" Zofia Kossak wydała w 1931 roku. W latach powojennych powieść - podobnie jak reszta książek pisarki - została przez cenzurę objęta całkowitym zakazem. O książce zapomniano...
Po ponad 70 latach  książka ma szanse zdobyć ponownie czytelników wydana nakładem Wydawnictwa LTW.




"Ku swoim" opisuje życie sowieckiej Rosji. Od rewolucji minęło 8 lat. Pani z białego szlacheckiego dworu - Maria Turska - żyje w biedzie w nędznej chacie we wsi Kosobówka. Niegdyś w chacie mieszkała rodzina Mykołów, ale wszyscy zmarli na tyfus, wygnanka z dworu tam znalazła wraz z dziećmi schronienie. Utrzymywała się z szycia, ale także mądrych porad pielęgniarskich. Zyskała szacunek, a rok po "przeprowadzce" z dworu do chaty gospodarze podarowali jej krowę. Była to krowa z jej własnej dawnej hodowli. W tych nowych, tragicznych czasach miała wyjątkowe znaczenie, gdyż stanowiła prawdziwe dobrodziejstwo.

Główna bohaterka wie, że jeśli dłużej zostanie w sowieckiej Rosji jej dzieci zostaną wynarodowione. System działa bezdusznie i sprawnie. 
Pisarka nie szczędzi scen ukazujących codzienne życie w sowieckiej wsi. Kolejki w kooperatywie (spółdzielni), gdzie można było kupić - jeśli starczyło - świece, cukier, pończochy. Pończochy stawały się towarem luksusowym, gdy przychodził transport, szybko się rozchodziły, bo żony komisarzy szybko rozdysponowały je miedzy sobą. W kolejce trzeba było stać karnie, najlepiej cicho, nie pytać, bo to mogło być uznane za burżuazyjne wybrzydzanie i kończyło się nieżyczliwością i drwinami. 
Uprzejmość, dobre wychowanie uznawane były za "burżuazyjne" przeżytki. Gdy starszy syn Marii Turskiej - Włodek, wrócił do domu z Komsomołu na wieczerzę usiadł ciężko za stołem. Rozwalony, mlaskał, jadł byle jak. Matka zganiła go. Zapytała dlaczego tak siedzi, dlaczego tak je, przecież to brzydkie nawyki, cywilizowani ludzie tak nie siedzą, w taki sposób nie jedzą. 
Syn, jeszcze kilka lat temu, panicz ze dworu, teraz członek Stowarzyszenia Komunistycznej Młodzieży stwierdził, że tak jedzą wszyscy, a uwagi matki go nie obchodzą.
Ta krótka wymiana zdań jest bardzo znamienna. Pokazuje rodzenie i utrwalanie bylejakości, wkradanie się jej do codziennego życia, zastępowanie kultury prostactwem i arogancją. 

Jak się wyrwać z beznadziei? Z szarego życia, bez nadziei na zmianę, z urągającej biedy. Starszy syn ulega już sowieckiej propagandzie, młodszy bawi się w ruinach swego dawnego domu, pływa po stawie, gdzie niegdyś utopiono stojący we dworze fortepian i stare zegary. Jaki los czeka córkę, która pójdzie do sowieckiej szkoły?
Z pomocą przychodzi stara służąca, która z pogromu uratowała brylanty pani i schowała w zakamarkach ruin dworu. 
Brylanty odmieniają los rodziny. Pani Turska podejmuje ryzykowną drogę "ku swoim", do Polski.
Droga pełna niebezpieczeństw zakończyła się  w strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza, gdzie na "ścianie bielał i stroszył się orzeł na czerwonej tarczy i uchodźcy przywarli oczami do tej świętości z niedowierzającym radosnym zdumieniem ". Wówczas to najmłodszy syn Janek zapytał matkę:


"- Ale wrócimy tam kiedyś, mamusiu? Obiecałem Sydorowi...
Matka uśmiechnęła się do niego przez łzy."

***

Tak kończy się książka Zofii Kossak. 
To jednak nie koniec tego wydania. Przed nami jeszcze posłowie (przyznam się, że przeczytałam jako pierwsze!) pióra Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz.
Posłowie przybliża postać Zofii Kossak, ale przede wszystkim stanowi analizę utworu pisarki. 
Całość kończy nota edytorska zwracająca uwagę czytelnika na fakt, że w wydaniu niniejszym dokonano modernizacji pisowni według najnowszych zasad.

Dlaczego warto przeczytać powieść Zofii Kossak? Posłużę się słowami z posłowia Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz, która pisze "Ku swoim - bardzo wartościowa poznawczo i artystycznie, z wartką, niemal sensacyjną fabułą i napisana z pasją, po prostu fascynująca..."




środa, 20 kwietnia 2016

Wkrótce "Panie kresowych siedzib"

Już niebawem ukaże się moja nowa książka. Będzie nieco inna niż dotychczasowe. Tym razem nie będzie to opowieść biograficzna o jednej bohaterce i jej rodzinie, ale o 21 kobietach, które urodziły się, wychowały bądź mieszkały na Kresach. Od końca XVIII stulecia do II wojny światowej.


Na tle zamku Radziwiłłów pięć z dwudziestu jeden bohaterek.
Poznajecie? Podpowiem...
Pani na Jużyntach, pani na Połoneczce, pani na Białej Cerkwi, pani na Beńkowej Wiszni
 i  pani na Stawiszczach.

"Panie kresowych siedzib" to  opowieści o ludziach i ich domach. Niektóre z kresowych rezydencji są bardzo znane, tak jak Nieśwież, Biała Cerkiew, Antoniny, Sławuta. Są jednak też miejsca, które i ja odkrywałam po raz pierwszy pisząc książkę.
Jużynty (a w zasadzie niedaleki folwark Tarnów) na Litwie, Ożomla niedaleko Jaworowa, Dydeliszki na Litwie czy podolskie Bochenniki, o których niewiele wiadomo, ale które związane były z niezwykle malowniczą postacią z rodu Korzeniowskich...

Opisuję  życie codzienne polskich siedzib ziemiańskich i arystokratycznych, ale przede wszystkim ich właścicielki. Są polowania i przyjęcia. Są dzieła sztuki i zasobne biblioteki. Są wielkie damy i zbłąkane dusze. Jest ludzkie szczęście i wielkie tragedie.
Jest także zagłada... 
Rewolucja i wojny położyły kres siedzibom będącym ostoją polskości, miejscami pracy, wielkimi przedsiębiorstwami, ale przede wszystkim domami, gniazdami polskich rodzin.

O kim przeczytacie w książce? 
O młodziutkiej, ślicznej księżniczce Dorocie Sanguszko, o znanej z twardego charakteru babce romantycznego poety Zygmunta Krasińskiego - Antoninie z Czackich, a także o Marii Branickiej, Ewelinie Hańskiej, Julii Branickiej.
Będzie mowa także o pięknej Zofii Fredrowej, matce pisarza Józefa Weyssenhoffa - Wandzie, o opiekunce syberyjskich zesłańców Ksawerze Grocholskiej i jeszcze wielu innych...

Książkę wzbogaca 145 ilustracji (m.in. z Archiwum Narodowego w Krakowie, Muzeum Zamoyskich w Kozłówce, Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie, Muzeum Okręgowego w Tarnowie, Biblioteki Narodowej, Muzeum Narodowego w Warszawie), są przypisy i obszerna bibliografia.


Wydawnictwo LTW


niedziela, 17 kwietnia 2016

"Wspominki nikłe", czyli jak Maria z Grocholskich Sobańska zapamiętała Kresy?

Na książkę Marii Sobańskiej "Wspominki nikłe" już od dawna "polowałam". Książka wydana została w 2002 roku i jeśli pojawiała się w antykwariatach lub na aukcjach szybko znikała. Wreszcie udało się. Mam. 
Wcześniejsze podczytywanie w czytelniach to jednak nie to samo. Książka na własność, moja, choć już czytana, stwarza pewną więź. Miłośnicy książek na pewno wiedzą o czym piszę...


Kim była Maria z Grocholskich Sobańska? Arystokratką, Kresowianką, autorką wspomnień, dzielną kobietą. Jej życie targane rewolucjami i wojnami to przykład radzenia sobie w skrajnych warunkach, kiedy niejeden raz trzeba było zacząć wszystko od początku. 
Jednak zanim została wygnanką z Kresów żyła na Podolu. Najpierw w domu rodzinnym, w zasobnym pałacu Grocholskich w Pietniczanach, później po ślubie z Hieronimem Sobańskim w Sumówce.  Maluje podolskie życie z miłością, szczegółami, które po latach wspomina na kartach swego pamiętnika. Jej ojcem był Stanisław Grocholski, matką Wanda z Zamoyskich. W pierwszych rozdziałach wędruje po domu, przypomina sobie pokoje, malowidła, domowników, nauczycielki, swoje ukochane lalki.  Jak na stare domostwo przystało była też fosa, a w niej dwie niedźwiedzice. 

Maria urodzona w 1880 dożyła sędziwego wieku, zmarła bowiem w 1973 roku. Wspomnienia swe pisała już w innej rzeczywistości społecznej i obyczajowej. Dlatego jakże ciekawie brzmią dziś na kartach starego pamiętnika słowa dziewiętnastowiecznej damy:

"Dla zaznaczenia starych zwyczajów, dawno niestety zaginionych, wspomnieć należy, że nikomu z panów do głowy nie przychodziło palić w obecności dam w salonie (...) Jakże to dalekie i inne, odrębne od dzisiejszych zachowań nacechowanych brakiem opanowania..." (s. 43).

Rodzina Grocholskich stała na straży obyczaju, dobrych manier i prawości. Uczciwość, brak egoizmu były wpajane dzieciom od początku. Wychowanie nie było "miękkie", nie przymykano oczu na psoty, nie rozpieszczano, wręcz przeciwnie. Nie było mowy o jedzeniu cukierków przed obiadem, skażeniu się na upał, wszelkim wygodnictwie. 
Gdy podrosła w czasie konnych przejażdżek z ojcem rozmawiali o sprawie jej przyszłego zamążpójścia. Postanowiła, że zostaje na Podolu, kandydat na męża musi być więc z tych stron. 
"Wszelkie rozważania zawsze kończyły się na Hieronimie Sobańskim z Sumówki" pisała po latach. Decyzja zapadła. Wyprawę ślubną rodzice obstalowali (dziś powiedzielibyśmy - zamówili) w Paryżu. Maria wspomina najpiękniejszą część swej ślubnej wyprawy -  pelerynę wykonaną przez firmę Mme Frederique, z wyprawionych główek dzikich kaczorów! 
Jej ojciec polował na nie od dwóch lat z myślą o przeznaczeniu ich na wyprawę córki. Ponoć peleryna była zjawiskowa, świeciła się zielononiebieskimi metalicznymi kolorami. Przez pewien czas była wystawiona na wystawie paryskiej firmy i przyciągała oczy licznych klientek, które chciały zamówić podobną. Gdy pewnego dnia Maria założyła ją na spacer wzbudziła wielkie zainteresowanie, do tego stopnia, że przechodnie stawali,  a nawet dotykali unikalną pelerynę z podolskich główek dzikich kaczorów. 


Maria osiadła wraz z mężem w Sumówce, był to piękny majątek, położony 18 wiorst od Berszady.  Po lewej stronie pałacu były obory, chlewy, mleczarnia, piekarnia (chleb pieczono dwa razy na tydzień), pokoje służby, w tym klucznicy i stróżów. W Sumówce pracował też mechanik i kowal, był furman, kucharz, kozacy domowi, zastęp bon, nauczycielek...

Maria Sobańska opisuje sąsiedztwa Sumówki, uroczystości rodzinne, mniej ważne i istotne wydarzenia z życia rodziny i pałacu. Wszystko to składa się na ciekawą opowieść o życiu codziennym w podolskim majątku arystokratycznym tuż przed rewolucją.

Jeszcze w 1917 roku nie przypuszczali, że kończy się pewna epoka, pewien model życia... Sumówkę "odwiedzały" mniejsze lub większe bandy, nie jeden raz dochodziło do strzelaniny, mąż i syn "na posterunkach" na piętrze pałacu strzelali do napastników broniąc swego domu. W gazetach coraz więcej było doniesień o rabunkach dworów na Podolu i Wołyniu. Potem nastąpiła tragedia sławucka, która wstrząsnęła wszystkimi. Zamordowano starego księcia, spalono jeden z najsłynniejszych kresowych pałaców. 
Tymczasem Sobańscy wciąż trwali w Sumówce. Maria wspomina, że wieczorem kładła się spać w ubraniu, gotowa na wszystko, co mogła przynieść kolejna noc. Rankiem budziła się pierwsza, a ponieważ większość służby wyjechała, sama szła  doić krowy w jednej kieszeni mając różaniec, w drugiej  rewolwer, który otrzymała od brata. Pod koniec 1918 roku wiedziała, że pomoc dla polskich dworów nie nadejdzie.
Przeżyła pogrom własnego domu. Słyszała jak banda rozbija meble, jak bębnią po fortepianie, jak wyciągają wszystko z szaf i szuflad, jak zabierają jej rzeczy, bezczelnie, w poczuciu, że to im się należy...

Przeżyła utratę domu, zamordowanie męża i syna. Zmieniła nazwisko, występowała jako Teresa Kwiatkowska, zamieszkała w folwarku Kitajgrodzie. Chciała ratować siebie i trójkę ocalonych dzieci. Wreszcie połączyła się z resztą rodziny, któregoś dnia jej brat zjawił się samochodem i krótko oznajmił "Zbierajcie się prędko, zabieram was do Winnicy i jedziemy do Polski".
Była już wiosna 1919 roku... Jechali pociągiem. Wreszcie granica Galicji, polscy żołnierze. 
Ocalona kończy swe wspomnienia "I tak rozpoczęło się nasze wygnanie..."

***

Maria Sobańska dojechała do Warszawy, tu zamieszkała wraz z trójką dzieci. Zaangażowała się w działalność społeczną i charytatywną na rzecz uchodźców z Podola, Wołynia i Kijowszczyzny.  W powstaniu warszawskim znów straciła wszystko...
Ostatnie lata spędziła w Milanówku, zmarła w 1973 roku.


"Wspominki nikłe" wydane zostały w miękkiej oprawie, opatrzone czarno-białymi fotografiami z kolekcji Janusza Przewłockiego, Barbary z Sobańskich Moes, córki autorki oraz zbiorów Muzeum Literatury.