sobota, 25 kwietnia 2015

Opowieści wiosennego Krakowa

Wiosna, wiosna... 
Zakwitło, zapachniało, oczarowało i uwiodło...
Ostatnio zaprzyjaźniałam się z wiosną w Pszczynie i we własnym ogrodzie, teraz czas na Kraków. Jak zwykle - nie zawiódł.
Sobotnim rankiem znalazłam się na Placu Szczepańskim i to od niego zaczęłam krakowską, wiosenną wędrówkę.
Bratki i magnolie uśmiechały się do słońca. Kraków jeszcze trochę zaspany, jeszcze nie zalany potokiem turystów, jeszcze taki poranny. Przed restauracjami samochody dostawców, służby porządkowe czyszczą bruk, otwierają się pierwsze kawiarnie, jeszcze na Rynku nie ma żadnej dorożki. Jeszcze sennie, na pół gwizdka. Taki Kraków lubię najbardziej. 


Młodziutka magnolia na Placu Szczepańskim wdzięcznie ustawiała się do zdjęć

Kraków w bratkach...

Collegium Maius
W Collegium Maius odmeldowałam się tuż przed 10.00, by wreszcie zwiedzić Muzeum UJ. Kupiłam bilety,   a godzinny czas oczekiwania na wejście umiliłam sobie spacerem w okolicach uniwersytetu.


W Ogrodach Profesorskich....



Na Plantach zielono... 


Muzeum zwiedziłam. Wielkie wrażenie robi Libaria, w której od XVI stulecia mieściła się uniwersytecka biblioteka. Piękna jest także  Stuba Communis z gdańskimi schodami.
Niestety, główny cel mojej wizyty - Zielona Sala - nie jest udostępniana w soboty. W sali tej można zobaczyć fortepian Chopina, obrazy Malczewskiego, Grottgera i przede wszystkim piękny portret Marii Pusłowskiej namalowany przez Jana Matejkę.

Z Matejką spotkałam się na Plantach, w okolicach Barbakanu, gdy odpoczywał "w ramie" tęsknie spoglądając w stronę swej ukochanej Akademii.


 Potem odwiedziłam jeszcze kilka miejsc, zajrzałam na  ul. Szpitalną, gdzie mam ulubioną cukiernię i pomału, pomału porządkowałam krakowskie wrażenia udając się na dworzec.

Dziedziniec między klasztorem jezuitów a kościołem św. Barbary

Barokowy kościół Przemieniania Pańskiego, tuż przy Muzeum Czartoryskich,
które jest wciąż zamknięte.

Tego miejsca chyba nie trzeba przedstawiać...

W drodze na dworzec nie mogłam odmówić sobie chwili refleksji przy obecnym budynku Poczty Polskiej, niegdyś był to pałac Piotra Moszyńskiego, ojca bohaterki mojej ostatniej książki - Józefy Szembekowej. 




























Czas był pożegnać Kraków. Do następnego razu, pewnie już latem...



sobota, 18 kwietnia 2015

Magnolie i stokrotki... tylko w Pszczynie

Są miejsca, miasta, miasteczka, do których wracać można zawsze. Mam takie i ja. Jedno z nich to Pszczyna. Jak zawsze urocza, kameralna, piękna po prostu.
Krótki, ale miły, popołudniowy wypad czwartkowy zakończył się mini sesją zdjęciową. Żal było nie uwiecznić kwitnących migdałków i magnolii, które roztaczały w parku zamkowym niebiańskie zapachy. 







Nowością było dla mnie dostrzeżenie pięknych, różnobarwnych stokrotek zasadzonych na rynku wokół platanów oraz tuż przy pomniczku księżnej Daisy i tablicy informacyjnej kim była najsłynniejsza mieszkanka tego miasta.




Stokrotki w Pszczynie to nie przypadek. Daisy - z języka angielskiego to właśnie  Stokrotka. Księżnę często tak zwano, choć osobiście uważam, że ten skromny choć śliczny kwiat niezbyt pasuje do światowej, nieco snobistycznej Daisy von Pless. 


Stokrotki przy znanej pszczyńskiej kawiarni Cafe u Telemanna.
W oddali widok na zamek...
Słońce schowało się za chmurami, ale było ciepło i pachniało wspaniałą wiosną. Środek tygodnia zapewnił brak turystów i tłumów. W parku przechadzały się pojedyncze osoby, tu i tam na ławce odpoczywały zasłuchane w wiosnę pary. 
Krótka wycieczka w ulubione miejsce... zakończona jakże miłym powrotem do domu, gdzie czekała na mnie paczka z egzemplarzami autorskimi mojej najnowszej książki "Listy z Kresów".



czwartek, 16 kwietnia 2015

Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej.

Właśnie ukazała się moja ósma książka, a piąta wydana w Wydawnictwie LTW.
Tym razem to "Listy z Kresów. Opowieść o Józefie z Moszyńskich Szembekowej."




O książce:

Józefa z Moszyńskich Szembekowa to córka patrioty i zesłańca syberyjskiego Piotra Moszyńskiego, a zarazem dziedziczka milionowej fortuny. Ładna i bajecznie bogata, nie związała swego życia z księciem Romanem Sanguszką, który zafascynował ją podczas spotkania w Kijowie. Wyszła za mąż wbrew swemu sercu, ale z czasem stała się oddaną żoną i kochającą matką. Józefa Szembekowa bywała w Warszawie, Krakowie, podróżowała po Europie, ale to ukochany dom w Ujściu, na Podolu, stał się jej przystanią. Stamtąd pisała listy, których jednym z adresatów był Piotr Moszyński. Ta niezwykła korespondencja to kilkusetstronicowy zapis nie tylko miłości do ubóstwianego ojca-zesłańca, ale też obraz kresowego życia przepędzanego wśród ukraińskich stepów. Ponoć szczęście nie było pisane tej rodzinie. Nadeszły bowiem dni, w czasie których kresowe majątki przepadły bezpowrotnie...



Pisałam już o moich autorskich refleksjach przed ukazaniem się książki tutaj

Teraz wypada mi tylko jeszcze raz zachęcić Was do sięgnięcia po "Listy z Kresów", a potem podzielenia się ze mną Waszymi wrażeniami.
Mam nadzieję, że lektura książki będzie dla Was ciekawym spotkaniem, tak jak dla mnie była piękną literacką przygodą.



O książce napisano:

niedziela, 12 kwietnia 2015

A to wiosna właśnie...

Jeszcze wiosna w powijakach, jeszcze nieobudzona do końca,  przeciera oczy z zimowego snu. Jeszcze kryje swe kwitnące skarby, by już niedługo roztoczyć je przed nami w całej swej okazałości. Na tę bujną, zieloną, zachwycającą kolorami, odurzającą zapachem, dającą nadzieję na coś nowego, lepszego, pobudzającą tęsknoty jeszcze trochę przyjdzie poczekać. Teraz każdy dzień będzie wiązał się z nowym wiosennym odkryciem.
Poniżej moja wiosna, w moim ogródku...









Trochę wiosny w domu...



poniedziałek, 6 kwietnia 2015

W świecie szwoleżerów

Po latach wróciłam do świetnej książki Mariana Brandysa "Kozietulski i inni". Pierwsze wydanie tej publikacji to rok 1967.  Niedługo minie 50 lat od premiery, ale książka nie uległa upływowi czasu, nie zestarzała się, wręcz przeciwnie. Brandys pisze w taki sposób, że dzieje napoleońskich szwoleżerów, a przede wszystkim tytułowego Jana Kozietulskiego to wciągająca, niezwykle barwna, plastycznie opisana historia. Świetny styl, lekkie pióro, znakomita znajomość historii na pewno cechują książkę, którą znów po latach z przyjemnością przeczytałam. 
Otwiera ją odautorski wstęp zatytułowany "Zielone teczki". To od nich, pięciu zielonych teczek skrywających korespondencję Jana Kozietulskiego wszystko się zaczęło... Brandys odwiedził kiedyś w Krośniewicach Jerzego Dunin-Borkowskiego, właściciela dużych zbiorów historycznych. To właśnie Borkowski podsunął mu zielone teczki i pomysł na literacką przygodę ze szwoleżerami. Brandys się wahał... ale pokusa była wielka.  Kilkadziesiąt, pisanych zgodnie z duchem epoki po francusku, listów Kozietulskiego do siostry Klementyny odsłoniło przed badaczem świat, który tak wspaniale opisał później w książce "Kozietulski i inni".


Dzięki Brandysowi zatopiłam się  na kilka wieczorów w świecie napoleońskich kampanii, polskich bohaterów (książę Poniatowski, Wincenty Krasiński, Józef Zajączek), ich żon, kochanek, sióstr i matek, które miały niejeden raz duży wpływ na ich decyzje. Intrygi, spiski, pojedynki, wielkie ambicje i wielka odwaga wielokrotnie determinują działania bohaterów. Brandys ukazuje w brawurowy sposób jak rodzi się bohaterstwo... 

Szwoleżerowie (des chevau-léger polonais) to elitarny pułk polskiej jazdy, którego dowódcą został Wincenty Krasiński - w przyszłości ojciec romantycznego poety Zygmunta. Jednym z szefów szwadronów został natomiast Kozietulski. Gdy pojawili się po raz pierwszy w Warszawie dawna stolica oniemiała z podziwu. Posłuchajmy Brandysa:
"Kiedy po raz pierwszy pokazali się na mieście, serca warszawianek zamarły z trwożnego zachwytu. Takich żołnierzy jeszcze w stolicy nie oglądano..."
Piękni, młodzi, zachwycający, w kolorowych mundurach, na najlepszych koniach... to dopiero wstęp do przyszłej legendy.
Potem nastała Samosierra, Wagram, mordercza kampania na Rosję w 1812 roku...

Szwoleżerowie to była jedna z najlepszych kawalerii wszech czasów. Prawdziwa ekstraklasa. Brandys opowiada ich historię niezwykle ciekawie, mamy tu wzloty i upadki, wielkie, historyczne zwycięstwa, ale często także trudne decyzje. Ten męski świat polityki i wojennych przygód opisany jest w sposób tak zajmujący może dlatego, że Brandys widzi przede wszystkim człowieka. Jego ambicje, rozterki, wahania, żądzę sławy. Tu nie tylko są generałowie, majorowie, dowódcy, tu są także synowie, bracia, mężowie. Piszą do swych żon, sióstr i matek. Tęsknią za domem, za staropolską kuchnią, przemierzają Europę wraz z Napoleonem, mijając miasta, metropolie, równiny, góry, ale to swojskie krajobrazy gdzieś pod Łowiczem śnią się im po nocach...

Klęska Napoleona to tak naprawdę koniec świata szwoleżerów. Późniejsze losy tytułowego Kozietulskiego smutne...  Jego dobra gwiazda zgasła wraz z Napoleonem.

***
Czytałam, a raczej pochłaniałam,  wznowienie tej książki z roku 2009, Wydawnictwo MG.