środa, 27 lutego 2013

Portrety trzech dam warszawskich

Chciałam dziś napisać o ciekawej a zapomnianej książce wydanej ponad pół wieku temu. To  niewielka, ale pasjonująca opowieść pióra Stanisława Szenica "Ochmistrzyni i faworyty królewskie. Portrety trzech dam warszawskich".



Książka wydana przez Iskry w 1961 roku składa się z trzech rozdziałów:
1.  Urszula Meierin
2. Pani Grabowska
3. Vaubanka
Autor - ceniony i znany pisarz, autor m.in. biografii o Marii Kalergis, napisał szkice o trzech damach związanych z Warszawą. Ochmistrzyni, szara eminencja na dworze Zygmunta III Wazy - Urszula Meierin.  Faworyta i prawdopodobnie morganatyczna żona (tego Szenic nie potwierdza) ostatniego naszego króla - Elżbieta Grabowska i wreszcie Francuzka z pochodzenia markiza de Vauban - przyjaciółka księcia Poniatowskiego.
Żadna z tych pań nie urosła być może do rangi słynnej faworyty Ludwika XV madame de Pompadour, ale i nasza historia nie wolna była od zakulisowych posunięć dyktowanych kobiecą ręką.
Mnóstwo tu anegdot, obyczajowego szczegółu, ciekawostek. Jest też staranna polszczyzna autora, jego erudycja, dociekliwość w docieraniu do źródeł. 
Strona tytułowa, podobnie jak okładka projektowana przez
Janusza Grabińskiego.
 Do każdego rozdziału podana jest bibliografia. Autor nie zapomina także o ilustracjach, które znacząco wzbogacają treść książki. 
Mamy tu nie tylko portrety, ale medale, puzderko z miniaturą króla Stasia, fragmenty listów, bilety wizytowe. 
Wszystkim zainteresowanym dawnymi 
dziejami i wpływem kobiet na naszą politykę, kulturę i życie codzienne  opisaną tu książeczkę 
 (ponad 160 stron, ale niewielka czcionka) polecam.
Ja przypomniałam sobie o niej przy poszukiwaniu zupełnie innej książki.
Dodatkowo, tęskniąc za wiosną, wzbogaciłam zdjęcia o kwiatowe,          wiosenne akcenty...

poniedziałek, 25 lutego 2013

Książki, których niestety nie przeczytam...

Mam w swojej biblioteczce książki, które pochłonęłabym od razu. Niestety, nie przeczytałam ich jeszcze... Od wielu zresztą lat są w moich zbiorach - oglądane, cenione, ale... jakoś nieprzeczytane. I pewnie tak już zostanie.
Za młodu, gdy umysł świeży, zamiast uczyć się języków, wolałam czytać książki i malować. I tym sposobem poliglotą nie zostałam. Czasu nie wrócę, stało się. Niekiedy mam nagłą chęć na szkolenie - ale przeważnie kończy się na szlifowaniu i odkurzaniu angielskiego i francuskiego.
A tymczasem książki nieprzeczytane, a pięknie wydane, leżą i czekają...
Ponieważ z każdej mojej podróży, dalszej i bliższej, przywożę kilogramy papieru, typu: foldery, prospekty, książeczki, przewodniki... to nic dziwnego, że pojawiły się wśród tego zbioru i te prezentowane poniżej.


Ten piękny albumik dotyczący muzeum - zamku w Ratyzbonie, należącego do dziś do znanej rodziny Thurn und Taxis, wydany w 1998 roku, zakupiony w muzealnym sklepiku, napisany jest niestety w języku niemieckim.
Pod koniec książki jest wprawdzie streszczenie w trzech językach (włoski, angielski, francuski), ale to szczątkowe informacje, w porównaniu z opisami zgromadzonymi na  70 stronach.

Historia carowej Katarzyny II i jej bajkowej rezydencji w Carskim Siole. Książka wydana w 1992 roku w języku duńskim. Zakupiona dosłownie za grosze (oczywiście były to ruble) w muzealnym sklepie w Carskim Siole. Kredowy papier, kolorowe zdjęcia.
W myśl zasady "nigdy nie mów nigdy" mam jeszcze niewielką nadzieję, że kiedyś zasiądę w fotelu z filiżanką kawy i przeczytam po duńsku historię carowej Rosji. Nigdy nie wiadomo...

niedziela, 24 lutego 2013

Biografia "Daisy Księżna Pszczyńska"

Lubię zaglądać do Pszczyny. To urocze miasteczko, pełne ciekawej architektury i zamku-Perły Śląska. Jest też wzorowo utrzymany romantyczny park i mnóstwo miejsc, gdzie wypijemy kawę, zjemy deser... 
Jest też Informacja Turystyczna, z której za każdą moją wizytą wychodzę z czymś nowym. Czasem są to "tylko" foldery, ale często są to książki. Tym razem była to książka. Piękne wydanie biografii - księżnej Daisy von Pless, pióra W. Johna Kocha. Autor dzieciństwo spędził w Wałbrzychu, jego matka jako kilkunastoletnia dziewczyna została kiedyś przedstawiona księżnej Daisy... Z Wałbrzycha wyjechał w 1936 roku, potem była wojna, a w 1954 roku wyemigrował do Kanady. Na emeryturze poświecił się pisarstwu. Długi czas prowadził badania, poszukiwania. Nawiązał kontakty z rodziną Hochbergów, osobami pamiętającymi księżnę, licznymi instytucjami.




Książka zyskała przepiękną szatę graficzną. Wydawcą zostało Muzeum Zamkowe w Pszczynie. Biografia Daisy posiada bardzo dużo dobrej jakości ilustracji zarówno czarno-białych, jak i kolorowych portretów. Atutem jest dobrej jakości papier i duża czcionka.

Na okładce wykorzystano znaną fotografię Daisy wykonaną w Studio Lafayette w Londynie.
Tu jedna z wersji tej fotografii tzw. Daisy z turkusem.

Na stronie Wydawcy, a więc Muzeum w Pszczynie, możemy o książce przeczytać:

"Jest to fascynująca i wnikliwa biografia księżnej Daisy Hochberg von Pless de domo Marii Teresy Oliwii Cornwallis-West (1873-1943) w przekładzie prof. dra hab. Zdzisława Żygulskiego Jun. przy współpracy Teresy Grzybkowskiej.
 Książka przybliża czytelnikowi sylwetkę angielskiej arystokratki, która poprzez małżeństwo z pszczyńskim księciem związała swe losy ze Śląskiem.
Niewątpliwym atutem biografii są licznie wykorzystane oryginalne fragmenty pamiętników księżnej oraz jej listów, a także fotografie i portrety, z których wiele nie było do tej pory publikowanych."

Biografia liczy ponad 400 stron. Autor ciekawie prowadzi swą opowieść o Daisy, chce ją zrozumieć, domyślić się, co czuła. Przedstawia także kompromitującą prawdę o późnowiktoriańskiej epoce w Anglii. O braku miłości w rodzinach, o dzieciach, które często jedynie przeszkadzały swym matkom zajętym rozmowami o nowych fasonach kapeluszy, o mężczyznach zajętych "swymi sprawami" . Matka Daisy, znana angielska piękność,  zabierała nieraz swe dzieci na spacery powozem. Po co? Bo były modnym dodatkiem do stroju!  Przeważnie zabierano dziewczynki. Do czasu. Bowiem pewnego dnia księżna Dudley zabrała do powozu swego małego synka. Wówczas matka Daisy wydobyła z zapomnienia swego nielubianego syna George'a. Dziecko milcząco jechało w powozie obok swej matki. Tego wymagała moda!

Nieprawdopodobnie brzmią te informacje o bezmyślnych angielskich elitach. Takich obyczajowych rewelacji jest zresztą w książce wiele. Później dotyczą one raczej mentalności pruskiej. Równie "egzotycznej".
Mamy tu jeszcze ciekawy portret milionera-męża, banalnie przeciętnego mężczyzny, skostniałego w swych zasadach. Ciekawie nakreślony jest Wilhelm, ostatni cesarz Niemiec, (przyjaciel?) Daisy. Księżna pozwalała sobie na dworze pruskim na wiele, takie zachowania bardzo swobodne, łamiące etykietę były źle widziane przez tamtejszą arystokrację, ale Wilhelm na to pozwalał. Dlaczego? Na to nie ma odpowiedzi, są domysły...
Autor nie goni za skandalami, wyraźnie zaznacza gdzie zachowuje dyskrecję i nie zdradza np. nazwiska bardzo bliskiego dla Daisy  mężczyzny. Opis ich związku też pozostawia pewne znaki zapytania. Czy po tylu latach taka dyskrecja jeszcze ma znaczenie? To pytania dla czytelników...

Obraz Daisy pokazany jest wieloaspektowo. Daisy- angielska piękność i jedna z najsłynniejszych kobiet Europy przełomu XIX i XX wieku. Daisy - reformatorka społeczna i wreszcie Daisy - kobieta dążąca do zwykłego, ludzkiego szczęścia. W gruncie rzeczy pośród tych wszystkich koronowanych głów, pałaców, marmurów, pereł i diamentów kobieta przeraźliwie samotna.
Gdy zmierzamy do końca książki robi się coraz bardziej smutno. Nachodzi kilka refleksji: im wyżej jesteśmy na drabinie społecznej, tym upadek bywa boleśniejszy, a fortuna kołem się toczy...
Rozwód, choroba, wydalenie przez hitlerowców z zamku w Książu, śmierć w samotności...
Gdy zamykałam ostatnią stronę książki uczuciem, które mi towarzyszyło było współczucie. Dziś Książ, a szczególnie Pszczyna pielęgnują pamięć o tej niezwykłej Angielce, którą wydano za niemieckiego księcia. Zachwycamy się jej portretami, luksusem jej rezydencji, robimy zdjęcia z "ławeczką księżnej Daisy" na pszczyńskim rynku. Może się wydawać, że jej życie było niezwykłe i bogate. Myślę jednak, że było to życie, co prawda w baśniowych dekoracjach, ale jednak nieszczęśliwe, wypełnione niespełnieniem i  brakiem zrozumienia.
                                                                              ***
Tak akurat się składa, że wydana w 2012 roku książka  jest w zasadzie publikacją okolicznościową. Rok 2013 został ogłoszony na Dolnym Śląsku Rokiem Księżnej Daisy. Nie bez powodu.
Przypada bowiem właśnie teraz 140 rocznica jej urodzin i 70 rocznica śmierci.

czwartek, 21 lutego 2013

Z wizytą u Zofii Kossak-Szatkowskiej w Górkach Wielkich

Niedaleko Brennej znajduje się niewielka miejscowość Górki Wielkie. W 1922 roku tutejszy dwór wydzierżawił  Tadeusz Kossak, brat-bliźniak  malarza Wojciecha. Zamieszkała wraz z nim m.in. jego córka Zofia - znakomita pisarka, autorka wstrząsającej "Pożogi", książki która opisuje zagładę polskich majątków kresowych na Wołyniu.
Gdy Zofia Kossak-Szczucka zamieszkała w Górkach Wielkich była już wdową  (jej pierwszy mąż Stefan Szczucki zmarł w 1921 r.) i autorką wspomnianej wcześniej 'Pożogi".
W 1939 r. rodzina opuściła dwór, który spłonął już po zakończeniu działań wojennych. Zofia wraz z drugim mężem Zygmuntem Szatkowskim emigrowała, ale powróciła do Polski pod koniec lat 50. XX w.
Wówczas zamieszkali niedaleko ruin dworu w dawnym domku ogrodnika, gdzie po śmierci Zofii, z inicjatywy jej męża, utworzono urocze, niewielkie muzeum pisarki. 
Nie tak dawno pozyskano fundusze unijne i doprowadzono do ciekawej częściowej odbudowy dworu wraz z pozostawieniem  ruin. Zaadoptowano dawny dwór na Centrum Kultury i Sztuki "Dwór Kossaków", który zaprasza od października 2010 roku.
Byłam tutaj w pewien lutowy mokry i mglisty dzień, więc zdjęcia niestety będą odzwierciedleniem niezbyt łaskawej aury. 
W środku zaskakuje może nieco nowoczesna stylistyka, a twórczość i życie pisarki przemawia z fototapet, zdjęć postaci naturalnej wielkości, multimediów.
























Miałam to szczęście, że spora wycieczka dzieciaczków robiących mnóstwo hałasu właśnie dobierała się w pary i po odliczeniu skierowała się do wyjścia. Mogłam w spokoju obejrzeć, zapoznać się ze wszystkim i pobyć w tych starych-nowych murach.




To fasada - odbudowana część środkowa, po bokach widać zabezpieczone ruiny - latem odbywają się pośród nich np. wystawy malarstwa. 






Strona ogrodowa Dworu Kossaków.  Park posiada wiele pięknych, zabytkowych drzew. Niestety brak słońca  i wszechogarniająca
 lutowa szarość nie 
wydobyły niewątpliwego
 piękna tego miejsca.

U dołu fragmenty aranżacji wnętrz dworku. Jedynym meblem 
"z epoki" jest biurko i fotel.


Tuż obok dworu znajduje się wspomniany już dawny domek ogrodnika, dziś Muzeum Zofii Kossak-Szatkowskiej. W środku znajdują  się autentyczne wnętrza - meble, biurko do pracy, mnóstwo książek i oczywiście ... wspaniałe obrazy.  


Muzeum (nie można robić w środku zdjęć) sprawia wrażenie używanego do dziś mieszkania. Tak jakby Pisarka dopiero co wstała od biurka i wyszła na chwilkę do ogrodu na spacer...
Latem przed domkiem kwitnie piękny "ogródek" Zofii Kossak, o który bardzo dbała.
Teraz wszystko było przykryte bielą śniegu...


Widok od strony dworu na niewielki budyneczek - dom ogrodnika, dziś Muzeum Pisarki 


Całość założenia przedstawiona na tablicy informacyjnej.  Opiekunem jest Fundacja im. Zofii Kossak
Podziwiając w lutowej scenerii skarby w Górkach Wielkich zatęskniłam za wiosną. Między innymi dlatego, że wówczas przyjadę tu po raz kolejny, by zobaczyć dwór, muzeum, park pełne zieleni i słońca.

niedziela, 17 lutego 2013

Śladami Habsburgów w Żywcu

Żywiec skojarzenia może budzić róże. Dla jednych to stolica produkcji pewnego bursztynowego płynu z pianką, dla innych Jezioro Żywieckie, dla mnie natomiast to zawsze było miastem z zamkiem. Nie jednym... bo zamek jest Nowy i Stary. Kilka lat temu odwiedziłam Żywiec w słoneczną,  letnią niedzielę i zrobił na mnie niezbyt pozytywne wrażenie. Park był  zaniedbany, pałac (czyli Nowy Zamek) prezentował się niewiele lepiej, do tego wszystkie miejsca w okolicznych, a niestety nielicznych, kawiarnio-restauracjach były zajęte i z Żywca wyjechałam głodna i lekko zawiedziona.
Jechałam teraz po latach kilku od poprzedniej wizyty niezbyt przekonana. I co się okazało?
Żywiec mnie oczarował!
Po pierwsze po kilku dniach szaro-buro-śnieżno-mglistych nagle... wyjrzało słońce! Park i zamek przeszły tzw. rewitalizację z grantów europejskich. Nie pozostało nic innego jak podziwiać. 
















U góry widok na neogotycki Stary Zamek, u dołu Zamek Nowy, wzniesiony przez Habsburgów pod koniec XIX w.




















Żywiec to rodzina Habsburgów, ale przedstawiciele linii żywieckiej zawsze deklarowali, że są Polakami. Karol Habsburg, ostatni właściciel Żywca służył w 1918 r. w wojsku polskim, w czasie II wojny nie podpisał volkslisty i dostał się do więzienia. Jego żona Alicja, z pochodzenia Szwedka, była wielką polską patriotką, w czasie wojny utrzymywała kontakt z AK, wykazywała się wielokrotnie niesamowitą odwagą. Niedawno ustawiono w parku zamkowym marmurową ławeczkę z rzeźbą księżnej Alicji.


Rzeźbę ustawiono niedaleko apartamentu księżnej Marii Krystyny, córki Alicji, która wróciła kilkanaście lat temu do Żywca i zamieszkała w apartamentach na zamku. Zmarła pod koniec 2012 roku.
W Nowym Zamku od strony parku obejrzeć można Park Miniatur (na czas zimy schowany częściowo do pomieszczenia). Miniatury interesowały mnie nieco mniej, najważniejszy był fakt, że weszłam do pałacu i zobaczyłam piękny hol i jedną (ale jaką!) wielką salę poświęconą Habsburgom.
Wystawa pięknie zaaranżowana. 











Upamiętniono tradycję wielkich przyjęć, które często na zamku w Żywcu wydawano... 










Historia rodziny zapisana w fotografiach...
Moda tamtych czasów - suknia królowej Marii Krystyny z Habsburgów, królowej Hiszpanii, która odwiedziła brata w Żywcu w 1907 roku.



Park pełen jest drzew-pomników przyrody, mostków, ławeczek, a już z daleka widać między drzewami Pawilon Chiński. Posadzono wokół niego dekoracyjne rododendrony. pięknie tu musi być wiosną.
W Muzeum zakupiłam książeczkę "Habsburgowie żywieccy i ich siedziba w Żywcu". 
Kto nie czytał, polecam jeszcze książkę z mojej domowej biblioteczki "Księżna. Wspomnienia o polskich Habsburgach. Z Marią Krystyną Habsburg rozmawiali: Adam Tracz, Krzysztof Błecha". To fascynująca opowieść o losach wielkiego  książęcego rodu, który musiał -jak zresztą wiele innych - zmierzyć się z niełatwą historią XX-wiecznej Europy. To książka-rozmowa z księżną Marią Krystyną, która zmarła nie tak dawno, jej pogrzeb odbył się w Żywcu 11 października 2012 roku.


sobota, 16 lutego 2013

Zamek - Rezydencja Prezydencka w Wiśle

Miałam niebywałą przyjemność w ostatnim czasie wybrać się do Rezydencji Prezydenta RP Zamku w Wiśle. Rezydencja otwarta jest dla zwiedzających tylko kilka dni w tygodniu i to o ustalonych godzinach. Należy wcześniej zgłosić swoją wizytę w recepcji lub po prostu zapisać się na wycieczkę do Zameczku, którą organizują lokalne biura. Ja skorzystałam właśnie z tej ostatniej opcji.
Ale po kolei...
Na Zadnim Groniu w Wiśle istniał niegdyś drewniany zamek myśliwski Habsburgów, po zmianach politycznych na początku XX wieku Wisła weszła w skład odrodzonego Państwa Polskiego.  Po ponad 600 latach Śląsk Cieszyński  powrócił do Macierzy i z tego powodu Ślązacy chcieli podarować Prezydentowi rezydencję w Wiśle. W grudniu 1927 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zamek spłonął. Władze ówczesnego województwa śląskiego podjęły decyzję o budowie nowej, murowanej rezydencji. Ślązak - jak wiadomo - jak pomyśli, tak zrobi. Zamek powstał.



















Jak widać na zdjęciu pogoda była mglisto-śnieżna, ale nie miałam na to najmniejszego wpływu. Zamek tonął w śnieżnej bieli. Na maszcie nie powiewa flaga państwowa, a to znak , że Gospodarza nie ma na zamku. Można więc zwiedzać.
Zanim dostaniemy się do zamku trzeba przejść kontrolę, podobną do tych, które są na lotniskach. Wymagany jest także dowód osobisty. Zamek zwiedza się wyłącznie z przewodnikiem z dyskretną asystą funkcjonariusza BOR .
Fragment werandy (Salon Pronaszki)


Zamek wybudowany został z kamienia, nawiązuje stylem do zamków średniowiecznych.  Głównym architektem został prof. Adolf Szyszko-Bohusz. Budowa dała pracę wielu okolicznym mieszkańcom, liczono też na wielką promocję Wisły związaną z wizytami Prezydenta. Tak też się stało.
Zamek był projektem polskim, co warto podkreślić. Budowlą nowoczesną, ale wytworną i elegancką. Daje się to odczuć zwiedzając zamkowe sale...
Meble miały chromowane rury stalowe. Widoczne na zdjęciu fotele pierwotnie wyłożono popielatym pluszem, dziś jest zielony. Polskie zakłady wykonywały meble, oświetlenie, ogrzewanie.
Prezydent Ignacy Mościcki
Prezydent Ignacy Mościcki na początku roku 1931 zamieszkał w rezydencji wypoczynkowej na Zadnim Groniu. Dla mieszkańców Wisły był to dzień szczególny, zawitała tu nie tylko Głowa Państwa, ale można było zobaczyć... pierwszy samochód! Prezydent przybył do Wisły pociągiem, ale do samego zameczku wiózł go już samochód.


Podczas wycieczki po zameczku towarzyszył grupie, w której i ja byłam, cały czas przewodnik. Pani mówiła ciekawie, przekazując często informacje, jakich trudno szukać w książkach czy opracowaniach.
Wrócę jeszcze na chwilkę do pięknej werandy. 
Przy aranżacji wnętrz zatrudniono m. in. Andrzeja Pronaszkę. Piszę o tym nie bez powodu, gdyż na  przeciwległej ścianie  werandy wisi (chyba jedyny w całym zamku) kobiecy portret malowany przez brata Pronaszki - Zbigniewa. To portret żony w futrze z popielic. Damy tamtych czasów obowiązkowo nosiły futra, ale  futro z popielic było szczytem marzeń. To był taki modowy Rolls Royce. 
Weranda - na ścianie  "Portret żony w popielicach" Zbigniewa Pronaszki


Podczas zwiedzania należy założyć workowe niebieskie "papcie". W sumie nie dziwię się, grupa 20 osób jest w stanie zimą nanieść na zamkowe parkiety sporo błota i śniegu.  Zdjęcia można wykonywać, nawet z lampą. Jest tylko jedno miejsce (korytarz), gdzie proszą o wstrzymanie się od fotografowania.

To, co najbardziej istotne, to fakt, że w zamku widać jak bardzo ludzie tamtych czasów cenili to, co polskie. Rezydencja jest naprawdę urokliwa, kameralna, pełna ciepła. Nie ma tam żadnych antyków, starych obrazów, wszystko mieści się w duchu lat 20 i 30. XX stulecia.
Cenna i supernowoczesna -jak na tamte czasy, łącznie z ogrzewaniem podłogowym, jest prezydencka łazienka. Trudno było zrobić 
w niedużym pomieszczeniu jakieś sensowne zdjęcie. Skupiłam się więc na detalu - piękna poducha na sofie wypoczynkowej (w łazience oczywiście).
Dekoracyjna poduszka
Salonik myśliwski
W czasie II wojny światowej zamek został zajęty przez Niemców, stworzyli sobie tu ośrodek wypoczynkowy dla "najważniejszych". Po wojnie obiekt nie miał też wiele szczęścia, w końcu dostał się we władanie jednej z kopalni, która urządzała tu wczasy, kolonie dla dzieci...

Wielką osobistą zasługą Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego było dążenie do odzyskania zamku. Przejęcie przez Kancelarię Prezydencką nastąpiło w 2002 roku, potem nastał czas remontów i modernizacji, odrestaurowano m.in. unikatowe meble. Uroczyste, ponowne otwarcie miało miejsce w marcu 2005 roku.



Zamek widoczny od strony kaplicy.
Pierwotnie zamek miał płaskie dachy, które w górskim 
klimacie, przy zalegającym 
długo śniegu nie sprawdziły się. 
Tuż przed wojną, w 1938 roku, zamek pokryto spadzistymi dachami.
Do kompleksu należy też kaplica wybudowana przez Habsburgów w 1909 roku. Została odremontowana, a w 2004 roku dobudowano do niej dzwonnicę.

Cały obiekt ma rangę Narodowego Zespołu Zabytkowego. Doczekał  się ciekawego opracowania, którego okładkę i stronę 
tytułową  prezentuję poniżej.


Przed wejściem do rezydencji zawieszony jest tzw. akt erekcyjny zamku:
"Ku chwale Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Polskiej wzniósł dla jej Prezydentów rezydencję zamkową w Wiśle lud śląski w dowód swej miłości do Głowy Państwa i Macierzy..."

Oficjalna strona Rezydencji Prezydenta RP Zamek w Wiśle

czwartek, 14 lutego 2013

Z miłości do książek...

Szczerze powiem, a raczej napiszę, Walentynek nie lubię. Idea może dobra - przypomnieć ludziom, że istnieją jeszcze inni, że poza naszym własnym egoizmem jest też obok nas ten drugi człowiek. I dobrze go zauważyć, uśmiechnąć się do niego, kupić mu w środku zimy wiosennego tulipana, a może po prostu zabrać go na wino/kawę/herbatę, czy co kto chce, w ulubione miejsce?
Tylko dlaczego otoczka tego importowanego święta jak tak banalna, że aż mdli? Bo mnie mdli. Tak już mam i nic na to nie poradzę. 
Wysyp  serduszek, pluszaczków, poduszeczek, wszelkiej  maści aniołeczków, koteczków i innych "gadżetów" w kolorze czerwonym jest ponad moje siły.
Dziś schodząc na śniadanie (tak się składa, że spędzam urlop w górach) zauważyłam  że wszystkie stoliki udekorowane są brokatowymi serduszkami. Przy szwedzkim stole, między jajkami na twardo a tymi na miękko, pluszowe serduszka, nad ekspresem do kawy zwisa rząd małych mieniących się serduszek, nawet jajecznica wydała mi się lekko czerwona i ułożona w serca? Czy to możliwe? Czy to walentynkowa schizofrenia?
Ale dość rozważań. Niech będzie - Dzień Zakochanych. Zakochanych... na przykład w książkach.


Tytuł mojej urlopowej książki nieoczekiwanie wpisuje się w  dzisiejsze święto - "Miłośnica" Marii Nurowskiej. Zbeletryzowana opowieść o autentycznej postaci Krystynie Skarbek -  polskim szpiegu z czasów II wojny światowej. Była bardzo piękną kobietą, uwodzicielką, arystokratką, a do tego asem wywiadu. Nieprawdopodobnie odważna, spontaniczna, niezwykła.
Dobrze czyta się tę opowieść, a Nurowska prowadzi ją w ciekawy sposób. Mamy tu współczesną dziennikarkę-narratorkę, która na zlecenie szuka materiałów do biografii o Krystynie. Widzimy jak rodzi się fascynacja postacią Skarbek, jak odkrywa kolejne fakty, jak dochodzi do  swych odkryć.
I jeszcze jedna dygresja. Skoro dziś o miłości. Miłość do książek to jedno, ale skoro książki przechowują biblioteki, to w zasadzie i te ostatnie można darzyć uczuciem. Czemu nie?
Spacerując sobie po beskidzkim Ustroniu natrafiłam na ... bibliotekę. W zabytkowym, odnowionym budynku. A na ścianach... murale. Ale jakie!
Z miłości do książek okazuje się, że można namalować wszystko i wszędzie.





niedziela, 10 lutego 2013

Parki i ogrody... tęsknota za rajem?

Może to tęsknota za wiosną powoduje, że tak sobie pomarzyłam o ogrodach. Pierwszym znanym był Eden - nieodłączne nasze marzenie o szczęściu i harmonii. Dążenie ludzi do pięknej przestrzeni, do przyrody nieco ujarzmionej, ale jednocześnie dzikiej, towarzyszy nam od dawna. 
Były w międzyczasie wiszące ogrody Semiramidy, potem piękne ogrody wielu europejskich rezydencji (dla których wzorem był Wersal) i te bliższe nam, niedalekie, polskie... 
W końcu przydomowe ogródki - mały raj na wyłączność. 


























Jest w Wielkopolsce piękny, staropolski dwór w Koszutach, w sezonie letnim można podziwiać w otaczającym go parku wspaniałe okazy dekoracyjnych hortensji.
Również w Wielkopolsce znajduje się odnowiony pałac w Dobrzycy położony w zachwycającym założeniu parkowym. Na zdjęciu poniżej widoczny monopter (budowla ogrodowa na planie koła otoczona kolumnadą) na wyspie.
























Nie może zabraknąć tutaj mojej ukochanej Pszczyny, która posiada jeden z najpiękniejszych parków krajobrazowych - rododendrony, mostki, alejki, osie widokowe...


"... rozmowy ogrodowe, to układanie kwiatów, te spacery w cieniu starych drzew, poruszających gałęziami jak rękami, jak pasażami skrzypiec, były jednym akordem muzycznym".
/Jarosław Iwaszkiewicz/






















Skoro już tak sobie spaceruję po naszych polskich pałacowo-zamkowych ogrodach to jeszcze zawitam do kilku...
Ogród pałacu w Kozłówce na Lubelszczyźnie, niewielki, ale zadbany, urokliwy w swej prostocie. 


Obecnie rewitalizuje się ogrody Wersalu Podlasia, czyli byłej rezydencji Branickich w Białymstoku. Oglądane w upalny, letni dzień zachwycały.

To jeszcze piękne, renesansowe ogrody zamku w Pieskowej Skale. czasem otwierane dla turystów, przeważnie jednak oglądane "z góry", z murów zamkowych. Zachwycające!
" stary ogród się staje młodziutkim ogrodem
i chodzą po nim dawni malarze, poeci, 
i marzą coś, i piszą, i śmieją jak dzieci"
/Jarosław Iwaszkiewicz/





Ta piękna magnolia ma 60 lat. Znajduje się w parku przy zamku kórnickim. Wiosną raduje oczy białymi kwiatami o lekko różowym odcieniu.







Jakiś czas temu byłam  w malowniczej Opinogórze. Zbierałam  materiały do jednej z moich książek przemierzając sale zameczku Krasińskich. Nagle spojrzałam na otwarte okno... Widok wychodził na park. Z przypadkowego "pstryk" wyszło takie właśnie nieco tajemnicze, romantyczne ujęcie. 
W moim odczuciu oczywiście... 

Kilka lat temu, gdy byłam w Gdańsku zachwycił mnie Park Oliwski, szczególnie ta widowiskowa aleja nad stawem.










Na koniec dodam zdjęcie z bujną śródziemnomorską roślinnością. Ogród w jednym z turystycznych zakątków Turcji.

























                                                           " Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście..."
/Jonasz Kofta/

piątek, 8 lutego 2013

W leśniczówce Pranie na Mazurach

Leśniczówka Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego "Pranie" to jedno z najbardziej urokliwych miejsc na Mazurach. Znalazł tu schronienie, miejsce poetyckiego natchnienia  wybitny poeta. Pamięć o nim jest tu pielęgnowana, a w samej leśniczówce znajduje się jego muzeum.























Do leśniczówki przez las prowadzi Aleja Nieznanego Poety. 

























Trzeba uczciwie zasygnalizować , że Aleja Nieznanego Poety, jakkolwiek bardzo urokliwa, ma jeden jedyny mankament. Na Mazurach bardzo częsty - komary. To nie są jakieś pojedyncze kąsające komarki. To są całe ich oddziały, a nawet armie. Stąd odbiór tej romantycznej alei nie jest z pewnością  taki jaki być powinien. Wolny spacer jest tu wykluczony. Nie pomagają żadne dostępne w aptekach specyfiki odstraszające. Komary są napastliwe, natarczywe i zorientowane na sukces:))



Na terenie leśniczówki postawiono popiersie poety.  Jest także umieszczona 
na ścianie okolicznościowa, pamiątkowa 
tablica. 

Dla wszystkich spragnionych ciszy będzie
 to miejsce magiczne, wypełnione 
pięknem i poezją.
 Niezwykłe.
Gałczyński do urokliwej 
leśniczówki otoczonej lasami, 
a z drugiej strony Jeziorem
 Nidzkim przyjeżdżał 
kilkakrotnie 
w latach 50. 
Miejsce to tak go zauroczyło, 
że myślał o przeprowadzce 
na te tereny, niestety 
nie zdążył...
W 2003 roku Wydawnictwo Iskry opublikowało książkę "Wiersze z Prania" - wybór utworów 
poety z mazurskiego okresu 
w jego życiu.