sobota, 9 maja 2015

Gdzie ten dom, gdzie ten świat

Przez kilka dni czytałam piękną książkę. To książka o domu. Nie takim sobie zwykłym, bo wybudowanym w drugiej połowie XVIII stulecia jako rodowa siedziba Walickich. Potem w wianie kolejnych córek przeszedł na Zamoyskich, Lubomirskich i wreszcie Morawskich.
Autor - Zdzisław Morawski - miał 18 lat, gdy rodzina została wygnana w 1945 roku z własnej siedziby. 
We wstępie pisał: "Moim domem w zasadzie nie był zwykły dwór, ale siedziba wielce okazała, tchnąca tradycją, historią i szczycąca się czymś niezbyt częstym także w dawnej, przedwojennej czy dziewiętnastowiecznej Polsce - ciągłością posiadania."



Siedzibą tą był pałac w Małej Wsi koło Grójca.  Autor mając w pamięci jeszcze "tamten" świat zasiadł do pisania swych wspomnień, w których chciał ocalić i przekazać potomnym pamięć o sposobie życia i tradycjach ziemiańskich. Zrobił to w bardzo zajmujący sposób, piękna polszczyzną, tak charakterystyczną dla osób, które urodziły się jeszcze przed wojną.  To książka wspomnieniowa i sentymentalna.  Morawski wiedział, że nie uniknie być może w niektórych aspektach pisania pewnego retuszu, ale opisywał przecież swoją młodość, a więc ten czas, do którego zawsze powracamy z pewną nutką sentymentu.
Bohaterem książki jest nie tylko pałac, ale także jego mieszkańcy i goście. W salonach z bogatych ram patrzyły na przedwojenną generację twarze  przodków.  Historię życia dam z portretów dobrze znało nowe pokolenie. Rodzina miała bowiem silnie zakorzenione poczucie ciągłości. Pracowało na to w małowiejskim pałacu "siedem pokoleń, które tworzyły duszę tego domu albo upiększając go i wzbogacając; albo - w trudnych czasach - ratując go od zniszczenia i upadku."

Literatura wspomnieniowa dotycząca życia byłych ziemian i ich potomków jest coraz bogatsza, wciąż wydaje się nowe tytuły. Po latach przymusowego milczenia teraz głosów tych jest coraz więcej. Można by pomyśleć, że to kolejna tego typu książka, jedna z wielu, podobna. A jednak nie... 
To opowieść o konkretnej rodzinie i jej losach. Pięknych damach, szwoleżerach, prababkach, które podążyły za mężami na Sybir, zabawnych ciotkach, dobrych gospodarzach, dziadkach, którzy chodzili jeszcze w kontuszach... To wreszcie opowieść o pałacu, który przetrwał do dziś zapisując w swych murach milczącą pamięć o dawnym życiu. 


Morawski - choć sięga pamięcią do historii rodzinnej - skupia się przede wszystkim na opisaniu lat, które sam jako dziecko i młody mężczyzna zapamiętał.
Dobra małowiejskie to było 2300 hektarów, ogrom ziemi, lasów - świetnie zarządzany. Było to bowiem w zasadzie przedsiębiorstwo, składające się z sadów, ornej ziemi, koni, owiec, gorzelni, cegielni.  Centrum stanowił pałac.
Zarządzanie takim majątkiem regulowały różne niepisane postanowienia, które wchodziły w kodeks moralno-honorowy polskiej wsi w tamtych czasach.  Kto został raz przyjęty do pracy miał ją już do śmierci, nie zwalniano nigdy raz przyjętego pracownika. Ojciec autora - Tadeusz Morawski postawił na sadownictwo, które do dziś przecież w rejonach Grójca znakomicie się rozwija. Małowiejskie jabłka, szczególnie odmiana koks orange były bardzo poszukiwane na rynku niemieckim. Każde jabłko było owinięte w bibułkę, wkładane do specjalnych skrzynek z napisem "Sady Małowiejskie, Poland".
Dzieci wychowywane były surowo, bez luksusów, o jakie można byłoby posądzać "pałacową" egzystencję. Nie mogły leniuchować, wstawały o 7.30, nie mogły wstać od stołu póki nie zjadły posiłku. Dzieci jak to dzieci czasem wrzucały niedojedzone kromki chleba do stojącego nieopodal pianina, takie wybryki jednak dobrze się nie kończyły i trzeba było szykować się na wymówki rodziców. Gdy przyjeżdżali do pałacu goście dzieci siedziały na końcu stołu, musiały milczeć, a odzywały się dopiero wówczas, gdy ktoś z dorosłych zadał im pytanie.
Po obiedzie był czas na obowiązkowe leżakowanie. Latem na kocach lub leżakach pod brzózkami, wówczas mama (Julia z Lubomirskich) czytała dzieciom 'O krasnoludkach i sierotce Marysi", potem "Krzyżaków", "Trylogię".

Końcowe rozdziały książki dotyczą wojny i czasów powojennych. Ileż tu celnych stwierdzeń, ważnych myśli!
W 1946 roku, gdy rodzina znalazła się w jakiejś warszawskiej "norze" wygnana z domu, bez perspektyw, bez środków do życia, pojawiła się możliwość wyjazdu do Francji. Pytanie: jechać czy nie jechać? Zostali.
Matka autora decyzję pozostania wyraziła w słowach: "Macie żyć tu (...) i tu pracować, bo tu jest nasz kraj, tu nasza ziemia, tu spoczywają kości naszych przodków, stąd bierze się nasza siła."

Z żalem przewracałam ostatnią kartkę książki. Zamykając ją za autorem mogłabym powtórzyć pytanie "Gdzie ten świat"?

***

W 2008 roku pałac w Małej Wsi powrócił do rodziny. Więcej można przeczytać tutaj.
Obecnie jest remontowany.


9 komentarzy:

  1. Też czytałem. Piękna książka.
    Dom jest, wrócił do rodziny. A co z tamtym światem? Pierwsze tytułowe pytanie znalazło już odpowiedź. Drugie pozostaje bez odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pałacu ma być chyba centrum konferencyjne, hotel, restauracja...

      Usuń
  2. To bardzo intrygująca pozycja.
    Moje korzenie się wywodzą jednakże z chłopów i być może dlatego mam więcej wspólnego z literaturą o nizinach społecznych...i po taką najczęściej sięgam.
    Co nie znaczy oczywiście, że wspomnienia ludzi, którzy żyli w splendorze bogactwa mnie nie pociągają....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to historia splendorów i bogactwa, raczej ludzi, którzy wraz z historycznym nazwiskiem, ziemią i zasobnym domem odziedziczyli obowiązek utrzymania "spadku". Ojciec autora był świetnym przedsiębiorcą, a rodzina nie przepuszczała pieniędzy (choć mogła!), nie wojażowała po Europie, dzieci wychowywane były w poszanowaniu tradycji i skromności. To piękny przykład godnego życia.

      Usuń
    2. Czyli to dobry przykład dla dzisiejszych posiadaczy "fortun".
      Marzeniem byłoby, by biblioteka takie książki posiadała w swych zbiorach.

      Usuń
  3. Pozazdrościć takiego pracodawcy, który traktował pracowników, jak członków rodziny, wymagał, ale i dawał poczucie bezpieczeństwa. A pewne zasady jak choćby rodzinne czytanie książek były fantastyczne, jaka szkoda, że dziś są rzadkością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szacunek do drugiego człowieka jest tu bardzo widoczny. Liczne anegdoty, wspominki, przykłady ludzkich zachowań przytaczane przez autora pokazują, że tamten świat był zupełnie inny.
      Stąd pytanie tytułowe "Gdzie ten świat?" nie odnosi się jedynie do zniknięcia warstwy ziemiańskiej, ale do końca pewnych tradycji, zachowań, norm - dziś anachronicznie niewygodnych, zbyt wymagających, którym trzeba poświęcić więcej czasu. A tego ostatniego współczesny świat nie ma. Smutne wnioski, niestety...

      Usuń