poniedziałek, 9 września 2013

"Jezioro szczęścia", czyli dlaczego pojechałabym do Moses Lake?

W piątek i sobotę czytałam "Jezioro szczęścia" Lisy Wingate. Jak już pisałam książka trafiła do mnie jako nagroda w konkursie organizowanym przez Montgomerry
Spędziłam naprawdę miłe chwile nad książką, która okazała się nie tylko ciekawie opowiedzianą historią, nie tylko romansem, ale także zadziwiająco celną w swych spostrzeżeniach pozycją o życiu, dorastaniu, o trudnych relacjach z rodzicami.
To właśnie rodzic swymi nakazami lub wiarą w nas kształtuje to, czy kiedyś, w dorosłym życiu będziemy odważni czy raczej pasywni. Czy starczy nam determinacji, by coś zmienić? Czy ważne będzie nasze szczęście, chwila fantazji, czy też to, co powiedzą o nas sąsiedzi?


Wydawca napisał o książce:
"Andrea Henderson przeżyła koszmarny rok. Przeprowadzając się do Moses Lake, ani myśli o szukaniu przygód. Z synem u boku postanawia rozpocząć nowe życie. Ma nadzieję, że praca, która (jak słyszała) odmienia losy innych, jej samej przywróci wiarę w siebie, pomoże odnaleźć cel i ukojenie.
Dla nowo mianowanego strażnika leśnego Marta McClendona szukanie celu jest sprawą drugorzędną. Przyjął tę pracę, by uciec z południowo-zachodniego Teksasu, jak najdalej od natrętnych wspomnień tragedii, której nie może sobie wybaczyć.
Gdy w towarzystwie miejscowego odludka pojawia się dziewczynka, losy Marta i Andrei splatają się.
Dzięki dziewczynce mają szansę odnaleźć nadzieję i spełnienie, ale i zbliżyć się do siebie bardziej, niż kiedykolwiek zakładali..."



Andrea to 38 -letnia kobieta, tzw. dziewczyna z dobrego domu. Stosuję specjalnie to określenie, bo jej wychowanie miało zasadniczy wpływ na podejmowane decyzje. Strofowana przez rodziców, którzy zawsze wiedzieli lepiej, żyła w świecie nakazów i zakazów.  Gdy zdobyła się na odwagę, by zacząć wszystko od nowa, zahamowania które w sobie nosi nie dają jej tak do końca rozwinąć skrzydeł. Czasem czuje się nudziarą, kobietą, która nie potrafi tak naprawdę być wolna. Jej nieporadność (scena pierwszej jazdy łodzią z Martem) wynika z faktu, że zawsze chciała (musiała?) być na miejscu, zawsze w ramach, zawsze z wyprasowanym kołnierzykiem.
To nie jest oczywiście złe, ale do końca nie jest też zupełnie dobre.
Wątek romansowy - ciekawy, poprowadzony subtelnie, bez żadnych "seksownych" kawałków jest też jedną z osi tej książki. No cóż, męski bohater jest niczym Robin Hood, silny, zaradny, przystojny. Facet-marzenie. 
Nie mam nic przeciwko romansom w literaturze pod warunkiem, że przedstawione są jako umiejętna analiza psychiki bohaterów, ich przemyśleń, zahamowań, wątpliwości. Tu to znalazłam.
Mieszkańcy malutkiego miasteczka Moses Lake w Teksasie to ludzie żyjący innym tempem, wolnym. Wszyscy się tu znają, atmosfera jest nieco senna, ale przyjazna. 
Polubiłam bohaterów i samo miasteczko Moses Lake także. Mogłabym się tam wybrać, zajrzałabym do miejscowego baru "Przynęta", obejrzała jezioro i skały. A gdybym spotkała strażnika leśnego Marta McClendona chętnie wybrałabym się na przejażdżkę po jeziorze. Czemu nie?

4 komentarze:

  1. Cieszę się,że Ci się podobała książka:)Ja miałam podobne wrażenia z tej lektury:)
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naprawdę bardzo pozytywna, kojąca książka. Refleksyjna.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Ja mam kilka książek, które bym chciała przeczytać, ale jakoś nie potrafię się za to zabrać. ;/ Książka prezentuje się naprawdę obiecująco. Zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę mogę polecić, na deszczowy dzień w sam raz. Przenosi w miły, inny świat.

      Usuń